Trzymając Chester'a za rękę, a w drugiej ręce trzymając ogromną walizkę na kółkach, oglądam się żnerwowo po lotnisku. Było tu naprawdę wiele ludzi, mijających nas, i zmierzających tu do wyjścia, tu do innego samolotu. Słońce grzało dziś wyjątkowo mocno, ślepiło mnie za każdym razem gdy podnosiłem wzrok, na samolot do którego będziemy zaraz wsiadać. - BRAD ! - Krzyknął nieoczekiwanie Chester, wyrywając mi prawię rękę nagle odbiegając.
Zadzwonił mi telefon. Na wyświetlaczu pokazało mi się zdjęcie Rob'a. Odebrałem.
- Słucham?
- Kurwa... MIKE!?
- Co się dzieję Rob? - powiedziałem, próbując uspokoić Perkusistę. - Studio spłonęło! - Chłopak krzyczał do telefonu, a ja stałem jak wryty. - Co ? Jak to studio spłonęło?
- Normalnie, idę tam dzisiaj , a tu stoi pełno samochodów straży pożarnej, wiem co się dzieję, i stoję tu jak głupi w tym deszczu, czekając na wyjaśniania.
- Zadzwonisz jak się czegoś dowiesz?
- Spoko.
Gdy odwróciłem wzrok by zobaczyć gdzie pobiegł Chester, zobaczyłem go jak skacze jakiemuś mężczyźnie na plecy, z niesamowitą euforią. Gdy podszedłem bliżej, też poznałem w nim przyjaciela. Nie chciałem im mówić o tym co się stało, każdy z nas ma już wystarczającą ilość problemów.
- Matko Brad, myślałem że już cię nie zobaczymy. - Powiedziałem, odstawiając walizkę na ziemię. - Też tak sądziłem, ale nie mogłem przecież nie być przy tak ważnej operacji własnej żony, ten wyjazd... to było tchórzostwo... - Powiedział smutno. - Powinienem być przy niej, a nie uciekać do rodziny... - Wymieniliśmy się spojrzeniami z Chester'em , po czym znowu popatrzeliśmy na Delsona. - Ej stary, każdy popełnia błędy. - Powiedział Chaz, kładąc mu rękę na ramieniu. - Tylko czy Taylor, mi ten błąd wybaczy... - elegancko ubrany lekarz, podszedł do nas , szeroko się uśmiechając patrząc z jednego na drugiego. - Zapraszam na pokład. - Powiedział Castle prowadząc nas do samolotu. - Gdzie jest Taylor? - Sam chciałem o to zapytać, ale zestresowany Delson mnie uprzedził. - Jest już w samolocie, ma miejsce między mną a panem Shinodą. - Poinformował, patrząc na mnie. - Mogę się zamienić z Mike'em miejscami?
- A kto powiedział, że ja chcę się zamieniać? - Wypaliłem zbulwersowany. Chłopak spojrzał na mnie żałośnie, i od razu żałowałem że coś mówiłem. - No dobra.. da się zamienić?
- Jasne, jak to nie problem Mike. - Powiedział Castle, wchodząc do samolotu. Delson na sam widok ukochanej, rzuca się w jej kierunku biegiem zaraz zajmując miejsce obok. - Kochanie, jak się czujesz? Przepraszam że cię zostawiłem, błagam wybacz mi.. - powiedział zdesperowany łapiąc ją za rękę. - Spokojnie skarbie..- powiedziała prawie szeptem, kładąc mu palec na usta. - Tęskniłam... - Wyszeptała, uśmiechając się lekko. - Ja też... - Chłopak pocałował ją. - Cześć siostra. - powiedziałem, uśmiechając się do niej, i pochylając by pocałować ją w czoło.
Wszyscy już zajęliśmy swoje miejsca, miałem miejsce obok Chester'a , który kłócił się ze mną o miejsce przy oknie, i obok jakiegoś chłopaka, z ciemno-blond grzywką. - Jak masz na imię? - Zapytał Chester, chłopak odwrócił głowę w naszą stronę, i zdjął jedną słuchawkę. - Słucham?
- Jak masz na imię? - Powtórzył Chester , uśmiechając się do niego. - Justin.
- Bieber ?! - Powiedzieliśmy zdziwieni w chórku. - Proszę mnie nie dołować, nie lubię popu. - Oznajmił, zmieniając piosenkę w telefonie. - A czego słuchasz? - Zapytałem, próbując podejrzeć co pisze na ekranie komórki. - Linkin Park.. - Podniósł na nas wzrok. - Znają państwo? - Zaśmiałem się, a Chester przewrócił oczyma. - Nie, oświeć mnie. - Powiedział drwiąco do chłopaka. - Nie znacie LP ? Zespół grający bardzo zróżnicowany Rock. Chciałbym poznać Chestera i Mike'a... - oznajmił uśmiechając się do nas. - A jak ci powiem że jestem Mike Shinoda, uwierzysz mi? - Powiedziałem do chłopaka. - Tak, a ten obok to Chester tak ? - Chłopak jeszcze raz przyjrzał się mojemu partnerowi, i otworzył szeroko oczy. - OMG to wy.
- To my... - powiedzieliśmy w chórku, i zaczęliśmy się śmiać. - Mogę sobie zrobić z wami zdjęcie na Instagram? Kolegą szczena opadnie, jak im powiem że leciałem do Miami z Chesterem Benningtonem i Mike'em Shinodą.
- Do jasności, z przodu samolotu siedzi jeszcze Brad Delson, ale to taki szczegół. - Objaśnił Chester. Chłopak jeszcze bardziej się ucieszył , i włączył aparat w telefonie. - Uśmiech ! - Krzyknął, po czym zrobił sobie z nami zdjęcie. Fajny chłopak, przynajmniej jego marzenie się spełniło. Ja Marzę tylko o tym, by Taylor wyzdrowiała, i żebyśmy wrócili wszyscy do domu.
Osoby które nie tolerują opowiadań o związkach homoseksualnych grzecznie prosimy o opuszczenie tego bloga, wszystkie obraźliwe komentarze zostaną bezzwłocznie usuwane, dziękuję. ^^
sobota, 26 października 2013
piątek, 25 października 2013
Rozdział 12
- Czego ty znowu ode mnie chcesz? - Powiedziałem zrezygnowany, widząc Maxa w drzwiach. - Czemu tak zimno mnie witasz Michaelu ? - Odpowiedział, mijając mnie, wchodząc do mieszkania. - Czym zawdzięczam sobie twoją nie zapowiedzianą wizytę?
- MIKE!! - Głos Chester'a rozniósł się po całym domu. - Poczekaj... - rzuciłem pośpiesznie, mijając Castle'a i wchodząc do pokoju obok. W pomieszczeniu zastałem Chaza klęczącego przy nieprzytomnej dziewczynie. - Boże, co jej się stało!? - Krzyknąłem przerażony , wpatrując się w nie przytomną siostrę. - Mogę ci w czymś pomóc Michael? - Powiedział Maxymilian z pokoju za moimi plecami. - Kto tu jest?! - Syknął Chester, patrząc na mnie z wyrzutem. Pośpiesznie klęknąłem naprzeciwko niego, patrząc mu w oczy. - Maxymilian. - Chłopak rzucił mi przepełnione bólem spojrzenie , po czym wziął Taylor na ręce i położył ją na kanapę. - Boże Tay... - powiedziałem , upadając przy kanapie obok jej głowy, przeczesując jej czarne włosy palcami. - Doktorze Castle! - Krzyknął Chester , zaciskając mocno pięści. Przyglądałem mu się z niepokojem. - Słucham?
- Potrzebujemy pańskiej pomocy... - Powiedział żałośnie , nie odwracając wzroku od Taylor, ja nie wiem co się dzieję, nie wiem o czym mam myśleć, jestem tak słaby, że można stwierdzić że nie obecny - NIE MA MNIE. Doktor wyminął nas, stając z drugiej strony kanapy. Czestera przeszedł dreszcz, chłopak spojrzał na mojego partnera i uśmiechnął się do niego. - Bennington? To naprawdę ty? - Powiedział radośnie, siadając na kanapie. - Ty prosiłeś mnie o pomoc? Jestem pod wrażeniem. - Chester odwrócił wzrok. - W końcu jest pan lekarzem... - Powiedział próbując jak najbardziej uniknąć kontaktu wzrokowego. - Co z Taylor? - Zapytałem. Castle odwrócił wzrok z Chester'a na mnie , i uśmiechnął się. - Spokojnie... - Pogłaskał moją siostrą po głowie. - Nic jej nie będzie, jej organizm jest bardzo osłabiony poprzez gorszą pracę serca, dziewczyna jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego że nie może mieć tak aktywnego planu dnia, jak dotychczas, w ogóle... mam dobrą wiadomość, opłaciłem jej operację i podroż do Miami.
- Jaką operację?- Zapytałem zdezorientowany. - Serca, jak operacja się powiedzie, Taylor zostanie przy życiu a jak nie... - Zastała chwila ciszy. - To nie trzeba jej przewieść do szpitala?
- Nie koniecznie, obudzi się tak do doby. - Stwierdził Castle.
- Dlaczego mi to robiłeś... - Wyszeptał Chester, cały czas nie podnosząc wzroku na lekarza. - Słucham ? - Powiedział Max, wstając z kanapy, i siadając w siadzie skrzyżnym przed Chester'em. - Dlaczego... - powtórzył , odwracając się twarzą w twarz z Castlem.
Czuję się jak bym był na jakimś filmie, i bez uczuciowo oglądał wszystkie scenki, tak jak by mnie nie dotyczyły. - Trudno to wytłumaczyć Bennington. - Powiedział nie urywając kontaktu wzrokowego, jego nie typowa taktyka, nigdy nie urywa kontaktu wzrokowego, nie ważne czy rozmowa potoczy się na jego korzyść czy nie, ale zwykle tak. - Czy ty wiesz ile męczyłem się przez te wszystkie lata? Ile walczyłem z koszmarami, z tobą w roli głównej!? - Powiedział próbując ukryć ból , patrząc na niego gniewnie. - Masz ochotę mnie uderzyć... ale nie zrobisz tego bo się boisz.- Stwierdził uśmiechając się cwanie. Chłopak nie wiedząc co ze sobą zrobić wbił wzrok w podłogę zaciskając pięści. - Nie lubisz jak ktoś cię rozpracowuje prawda? - Castle wyciągnął do niego rękę i pogłaskał go po policzku, Chaz w tym samym momencie zacisnął powieki, tak jak by ktoś robił mu zastrzyk. - Nie bój się.. - Wyszeptał lekarz, po czym wstał z podłogi, poprawiając białą koszulę. - Wylatujemy za 2 dni, jak Taylor się obudzi dajcie jej szklankę wody, i niech się nie przemęcza. - Powiedział mężczyzna opuszczając mieszkanie. - Dobranoc Państwu.
Po chwili Chester się na mnie rzucił, przewracając mnie na plecy, po czym położył się na mnie , i leżał tak bez słowa. - Co się dzieje Chazy? - Powiedziałem, głaszcząc go po głowie. - Tęsknie za tobą.. - Odpowiedział chłopak, bardziej się wtulając. - Tęsknisz? Przecież cały czas jestem z tobą.. - Usiedliśmy naprzeciwko siebie. - Za bliskością Mike... Od kont wiemy o chorobie Taylor , przestałeś ze mną uprawiać seks, całować a nawet chodzić za rękę. - Powiedział smutno. Położyłem dłonie na jego karku. - Przepraszam... nie powinienem nas tak zaniedbywać..
- MIKE!! - Głos Chester'a rozniósł się po całym domu. - Poczekaj... - rzuciłem pośpiesznie, mijając Castle'a i wchodząc do pokoju obok. W pomieszczeniu zastałem Chaza klęczącego przy nieprzytomnej dziewczynie. - Boże, co jej się stało!? - Krzyknąłem przerażony , wpatrując się w nie przytomną siostrę. - Mogę ci w czymś pomóc Michael? - Powiedział Maxymilian z pokoju za moimi plecami. - Kto tu jest?! - Syknął Chester, patrząc na mnie z wyrzutem. Pośpiesznie klęknąłem naprzeciwko niego, patrząc mu w oczy. - Maxymilian. - Chłopak rzucił mi przepełnione bólem spojrzenie , po czym wziął Taylor na ręce i położył ją na kanapę. - Boże Tay... - powiedziałem , upadając przy kanapie obok jej głowy, przeczesując jej czarne włosy palcami. - Doktorze Castle! - Krzyknął Chester , zaciskając mocno pięści. Przyglądałem mu się z niepokojem. - Słucham?
- Potrzebujemy pańskiej pomocy... - Powiedział żałośnie , nie odwracając wzroku od Taylor, ja nie wiem co się dzieję, nie wiem o czym mam myśleć, jestem tak słaby, że można stwierdzić że nie obecny - NIE MA MNIE. Doktor wyminął nas, stając z drugiej strony kanapy. Czestera przeszedł dreszcz, chłopak spojrzał na mojego partnera i uśmiechnął się do niego. - Bennington? To naprawdę ty? - Powiedział radośnie, siadając na kanapie. - Ty prosiłeś mnie o pomoc? Jestem pod wrażeniem. - Chester odwrócił wzrok. - W końcu jest pan lekarzem... - Powiedział próbując jak najbardziej uniknąć kontaktu wzrokowego. - Co z Taylor? - Zapytałem. Castle odwrócił wzrok z Chester'a na mnie , i uśmiechnął się. - Spokojnie... - Pogłaskał moją siostrą po głowie. - Nic jej nie będzie, jej organizm jest bardzo osłabiony poprzez gorszą pracę serca, dziewczyna jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego że nie może mieć tak aktywnego planu dnia, jak dotychczas, w ogóle... mam dobrą wiadomość, opłaciłem jej operację i podroż do Miami.
- Jaką operację?- Zapytałem zdezorientowany. - Serca, jak operacja się powiedzie, Taylor zostanie przy życiu a jak nie... - Zastała chwila ciszy. - To nie trzeba jej przewieść do szpitala?
- Nie koniecznie, obudzi się tak do doby. - Stwierdził Castle.
- Dlaczego mi to robiłeś... - Wyszeptał Chester, cały czas nie podnosząc wzroku na lekarza. - Słucham ? - Powiedział Max, wstając z kanapy, i siadając w siadzie skrzyżnym przed Chester'em. - Dlaczego... - powtórzył , odwracając się twarzą w twarz z Castlem.
Czuję się jak bym był na jakimś filmie, i bez uczuciowo oglądał wszystkie scenki, tak jak by mnie nie dotyczyły. - Trudno to wytłumaczyć Bennington. - Powiedział nie urywając kontaktu wzrokowego, jego nie typowa taktyka, nigdy nie urywa kontaktu wzrokowego, nie ważne czy rozmowa potoczy się na jego korzyść czy nie, ale zwykle tak. - Czy ty wiesz ile męczyłem się przez te wszystkie lata? Ile walczyłem z koszmarami, z tobą w roli głównej!? - Powiedział próbując ukryć ból , patrząc na niego gniewnie. - Masz ochotę mnie uderzyć... ale nie zrobisz tego bo się boisz.- Stwierdził uśmiechając się cwanie. Chłopak nie wiedząc co ze sobą zrobić wbił wzrok w podłogę zaciskając pięści. - Nie lubisz jak ktoś cię rozpracowuje prawda? - Castle wyciągnął do niego rękę i pogłaskał go po policzku, Chaz w tym samym momencie zacisnął powieki, tak jak by ktoś robił mu zastrzyk. - Nie bój się.. - Wyszeptał lekarz, po czym wstał z podłogi, poprawiając białą koszulę. - Wylatujemy za 2 dni, jak Taylor się obudzi dajcie jej szklankę wody, i niech się nie przemęcza. - Powiedział mężczyzna opuszczając mieszkanie. - Dobranoc Państwu.
Po chwili Chester się na mnie rzucił, przewracając mnie na plecy, po czym położył się na mnie , i leżał tak bez słowa. - Co się dzieje Chazy? - Powiedziałem, głaszcząc go po głowie. - Tęsknie za tobą.. - Odpowiedział chłopak, bardziej się wtulając. - Tęsknisz? Przecież cały czas jestem z tobą.. - Usiedliśmy naprzeciwko siebie. - Za bliskością Mike... Od kont wiemy o chorobie Taylor , przestałeś ze mną uprawiać seks, całować a nawet chodzić za rękę. - Powiedział smutno. Położyłem dłonie na jego karku. - Przepraszam... nie powinienem nas tak zaniedbywać..
niedziela, 20 października 2013
Rozdział 11
Cale pomieszczenie ucichło, gdy drzwi otworzył Delson, cicho jak myszka, siadając obok Rob'a na kanapie. - Chłopaki... muszę wam coś powiedzieć... - Powiedział smutno, patrząc na każdego z nas po kolei. - Wyjeżdżam... - przymknął oczy. - Do rodziny... na zawsze. - Chester zerwał się z kanapy naprzeciwko Bradford'a - Jak to wyjeżdżasz?! A Co z nami!? Co z zespołem?!
- Chester Kurwa! - Chłopak też zerwał się z kanapy, stając z wokalistą twarzą w twarz. - Moja żona umiera, rozumiesz to!? Nie będę potrafił cieszyć się z koncertów , i grania na gitarze, bo to zawsze będzie mi się z nią kojarzyć! Ty będziesz mi się z nią kojarzyć ! Mike będzie mi się z nią kojarzyć! Wszyscy będziecie! - Ostatnie słowa wykrzyczał mu w twarz, po czym nerwowo opuścił studio.
Wymieniliśmy się spojrzeniami, atmosfera między nami jest bardzo napięta przez zaistniałą sytuację, nie wiem, czy po śmierci Taylor... nawet te słowa nie przechodzą mi przez myśl, a co dopiero przez gardło... nie wiem, czy nasz zespół będzie umiał funkcjonować, ona była dla mnie bardzo ważna, dla Brada też, przecież to jego partnerka życiowa. Nie wyobrażam sobie tego cierpienia, jak bym dowiedział się, że Chester umrze... wyrzucam te myśli z głowy.
Jak my sobie bez ciebie poradzimy siostrzyczko... jak...
Melodia zagrana na pianinie [♫] wybudziła mnie z głębokiego snu.
Podniosłem się z łóżka , przysłuchując się granemu utworowi.
Spojrzałem na elektroniczny zegarek, na szafce obok mojego łóżka.
Jest godzina 2.48, kto gra na pianinie o tej godzinie?
Wyszedłem z pokoju, podążając cicho za melodiom.
Gdy wszedłem do salonu, w którym stoi pianino, zobaczyłem Taylor.
To jej palce przyciskały klawisze, tworząc tą cudowną melodię.
Po chili przerwała, i wybuchając płaczem schowała twarz w dłonie.
Podszedłem do niej po cichutku, i przytuliłem się od tyłu.
- Tay.. nie płacz... proszę.. - Wyszeptałem.
Dziewczyna wstała i odwróciła się, stając ze mną, twarzą w twarz.
Jej oczy były opuchnięte od płaczu, nie zrywając kontaktu wzrokowego, przekazywała mi swoje cierpienie.
Po chwili zacisnęła mocno powieki, a po jej policzkach spłynęły łzy. - Nie chcę umierać Mike... - wyszeptała, po czym przytuliła się do mnie. Miałem ochotę rozpłakać się jak ona, nie potrafię znieść myśli, że pewnego dnia obudzę się w pustym domu, będę przechodzić przez korytarz oglądając nasze wszystkie zdjęcia, wiedząc że Shinoda został tylko jeden.
Jak myślę że będę chodzić do kuchni sam sobie robić kawę, i nikt nie będzie przypominać mi o jabłku przed wyjściem.
Nikt nie będzie mnie rano budzić tym Mike'owym uśmieszkiem...
Mimowolnie po policzkach spłynęły mi łzy.
Przytuliłem ją mocniej do siebie.
- Nie zapomnisz o mnie? - zapytała, wtulając się w mój tors.
- Nigdy...
- Chester Kurwa! - Chłopak też zerwał się z kanapy, stając z wokalistą twarzą w twarz. - Moja żona umiera, rozumiesz to!? Nie będę potrafił cieszyć się z koncertów , i grania na gitarze, bo to zawsze będzie mi się z nią kojarzyć! Ty będziesz mi się z nią kojarzyć ! Mike będzie mi się z nią kojarzyć! Wszyscy będziecie! - Ostatnie słowa wykrzyczał mu w twarz, po czym nerwowo opuścił studio.
Wymieniliśmy się spojrzeniami, atmosfera między nami jest bardzo napięta przez zaistniałą sytuację, nie wiem, czy po śmierci Taylor... nawet te słowa nie przechodzą mi przez myśl, a co dopiero przez gardło... nie wiem, czy nasz zespół będzie umiał funkcjonować, ona była dla mnie bardzo ważna, dla Brada też, przecież to jego partnerka życiowa. Nie wyobrażam sobie tego cierpienia, jak bym dowiedział się, że Chester umrze... wyrzucam te myśli z głowy.
Jak my sobie bez ciebie poradzimy siostrzyczko... jak...
Melodia zagrana na pianinie [♫] wybudziła mnie z głębokiego snu.
Podniosłem się z łóżka , przysłuchując się granemu utworowi.
Spojrzałem na elektroniczny zegarek, na szafce obok mojego łóżka.
Jest godzina 2.48, kto gra na pianinie o tej godzinie?
Wyszedłem z pokoju, podążając cicho za melodiom.
Gdy wszedłem do salonu, w którym stoi pianino, zobaczyłem Taylor.
To jej palce przyciskały klawisze, tworząc tą cudowną melodię.
Po chili przerwała, i wybuchając płaczem schowała twarz w dłonie.
Podszedłem do niej po cichutku, i przytuliłem się od tyłu.
- Tay.. nie płacz... proszę.. - Wyszeptałem.
Dziewczyna wstała i odwróciła się, stając ze mną, twarzą w twarz.
Jej oczy były opuchnięte od płaczu, nie zrywając kontaktu wzrokowego, przekazywała mi swoje cierpienie.
Po chwili zacisnęła mocno powieki, a po jej policzkach spłynęły łzy. - Nie chcę umierać Mike... - wyszeptała, po czym przytuliła się do mnie. Miałem ochotę rozpłakać się jak ona, nie potrafię znieść myśli, że pewnego dnia obudzę się w pustym domu, będę przechodzić przez korytarz oglądając nasze wszystkie zdjęcia, wiedząc że Shinoda został tylko jeden.
Jak myślę że będę chodzić do kuchni sam sobie robić kawę, i nikt nie będzie przypominać mi o jabłku przed wyjściem.
Nikt nie będzie mnie rano budzić tym Mike'owym uśmieszkiem...
Mimowolnie po policzkach spłynęły mi łzy.
Przytuliłem ją mocniej do siebie.
- Nie zapomnisz o mnie? - zapytała, wtulając się w mój tors.
- Nigdy...
sobota, 19 października 2013
Rozdział 10
Nutka do słuchania w trakcie.
Pchnąłem żyletką w ścianę przede mną, a ona odbiła się i upadła przy moich stopach.
Załamany oparłem się o zimne kafelki na ścianie, i zjechałem na podłogę.
Nie mogę tego zrobić.. mam zbyt wiele do stracenia, by teraz umrzeć...
Cały czas biję się z myślami czy jej nie podnieść..
Uderzam tyłem głowy , o ścianę o którą się opieram.
- Mike.. co ci się stało? - czternastolatka podbiegła do mnie, przyglądając mi się z uwagą. - Nic.. odszedłem od... "grupy kolegów" którzy wyznawali tylko rap. - Usiadłem zrezygnowany na kanapę, a Taylor usiadła zaraz obok mnie. - Dlaczego to zrobiłeś Mike?
- Oni nie tolerowali faktu że ja lubię grać na gitarze, pianinie, lubię rysować, robić zdjęcia... a oni chcieli bym był zwykłym szarym raperem. Czułem się nie spełniony w ich towarzystwie, musiałem odejść...
- To dlaczego jesteś smutny?
- Bo nie wiem, czy to był dobry pomysł.. - Przejechałem nerwowo dłonią, po czerwonych włosach.
- To był dobry pomysł ! Teraz będziesz rozwijał swoje pasję, i będziesz kimś, jestem tego pewna. A jak będziesz starszy, gdzieś tak za 10-15 lat, przypomnisz sobie moje słowa Mikey. - Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie szeroko, przechylając głowę. - Kocham cię mała.
- Mike, jesteś w domu?! - Głos Bourdon'a wyrwał mnie z przemyśleń, podniosłem wzrok na drzwi, nie odzywając się słowem. - Mike!? - Usłyszałem pukanie do łazienki. - Jesteś tam? - Drzwi otworzyły się, a chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Mike, co jest?! - Chłopak uklęknął przede mną patrząc mi w oczy. - Mike!
- A co jak mnie wybuczą? - Zapytałem siostry, podczas zakładania paska z gitary na ramię. - Nawet nie ma takiego wyrazu Mike! uspokój się. - Taylor spojrzała na mnie spod łba. - Idź na scenę, i razem z Chłopakami rozmieś publiczność, i żaden raper ci nie podskoczy! - Krzyknęła entuzjastycznie , uśmiechając się szeroko.
- Mike! - Rob powtórzył się po raz kolejny, w końcu spojrzałem na niego rozumnym wzrokiem. - Nie chcę żyć Rob...
- Co ty mówisz Mike... wstań. - Chłopak pomógł mi wstać z ziemi. Czuję się taki pusty, czuję się martwy, bez Taylor, mnie nie będzie. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, w moich oczach zebrały się łzy. - Taylor umrze Rob...
Pchnąłem żyletką w ścianę przede mną, a ona odbiła się i upadła przy moich stopach.
Załamany oparłem się o zimne kafelki na ścianie, i zjechałem na podłogę.
Nie mogę tego zrobić.. mam zbyt wiele do stracenia, by teraz umrzeć...
Cały czas biję się z myślami czy jej nie podnieść..
Uderzam tyłem głowy , o ścianę o którą się opieram.
- Mike.. co ci się stało? - czternastolatka podbiegła do mnie, przyglądając mi się z uwagą. - Nic.. odszedłem od... "grupy kolegów" którzy wyznawali tylko rap. - Usiadłem zrezygnowany na kanapę, a Taylor usiadła zaraz obok mnie. - Dlaczego to zrobiłeś Mike?
- Oni nie tolerowali faktu że ja lubię grać na gitarze, pianinie, lubię rysować, robić zdjęcia... a oni chcieli bym był zwykłym szarym raperem. Czułem się nie spełniony w ich towarzystwie, musiałem odejść...
- To dlaczego jesteś smutny?
- Bo nie wiem, czy to był dobry pomysł.. - Przejechałem nerwowo dłonią, po czerwonych włosach.
- To był dobry pomysł ! Teraz będziesz rozwijał swoje pasję, i będziesz kimś, jestem tego pewna. A jak będziesz starszy, gdzieś tak za 10-15 lat, przypomnisz sobie moje słowa Mikey. - Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie szeroko, przechylając głowę. - Kocham cię mała.
- Mike, jesteś w domu?! - Głos Bourdon'a wyrwał mnie z przemyśleń, podniosłem wzrok na drzwi, nie odzywając się słowem. - Mike!? - Usłyszałem pukanie do łazienki. - Jesteś tam? - Drzwi otworzyły się, a chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Mike, co jest?! - Chłopak uklęknął przede mną patrząc mi w oczy. - Mike!
- A co jak mnie wybuczą? - Zapytałem siostry, podczas zakładania paska z gitary na ramię. - Nawet nie ma takiego wyrazu Mike! uspokój się. - Taylor spojrzała na mnie spod łba. - Idź na scenę, i razem z Chłopakami rozmieś publiczność, i żaden raper ci nie podskoczy! - Krzyknęła entuzjastycznie , uśmiechając się szeroko.
- Mike! - Rob powtórzył się po raz kolejny, w końcu spojrzałem na niego rozumnym wzrokiem. - Nie chcę żyć Rob...
- Co ty mówisz Mike... wstań. - Chłopak pomógł mi wstać z ziemi. Czuję się taki pusty, czuję się martwy, bez Taylor, mnie nie będzie. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, w moich oczach zebrały się łzy. - Taylor umrze Rob...
czwartek, 17 października 2013
Rozdział 9.
Moje życie wydawało się cudowne.
Tolerujący mnie przyjaciele, wspaniały chłopak.
Wszystko, w idealnym porządku.
Niestety... życie to nie bajka...
Poczułem ogromny ból w kręgosłupie gdy uderzyłem plecami o ścianę w łazience. - Dzień Dobry S;honoda. - Wyszeptał Max, stając przede mną , po czym zamknął za sobą drzwi od kabiny w której się znajdowaliśmy. - Naprawdę myślałeś że dam ci spokój ? Ty chyba mnie nie znasz... Chester'owi udało się zwiać do innego miasta, a ja uczę się na błędach. Tobie już nie dam takiej okazji. - Jego cwany uśmiech, był średnio widoczny w pół mroku kabiny. Usłyszeliśmy kroki. Chłopak przycisnął mnie do ściany zasłaniając mi usta, przez co mimowolnie jęknąłem z bólu. - Ej Mike.. wszystko w porządku? - Głos Roba, rozprzestrzenił się po pustej łazience. - Zdradź się, a twoje życie się skończy szybciej niż się zaczęło..- wyszeptał mi do ucha. Przeszedł mnie zimny dreszcz. - Tak, wszystko dobrze... - powiedział Max.Aż zdziwił mnie fakt, że Rob nie rozpoznał że to nie mój głos. - Aha... no dobra.. to wracaj zaraz. - I już go nie było. Chłopak odsłonił mi usta, i wyszczerzył się. - Chcę ci jeszcze o czymś powiedzieć... - Castle wyjął z kieszeni wizytówkę i włożył mi ją do ręki. - To numer do lekarza twojej siostry. Powinno cię to zainteresować... - Max złapał za klamkę i wyszedł z kabiny. - Taylor? Jaki lekarz ? - Wybiegłem za nim,ale go już nie było.
- Halo? - W słuchawce rozbrzmiał ciepły głos mężczyzny. - Witam, tutaj Michael Shinoda. U pana leczy się moja siostra prawda? - Człowiek po drugiej stronie słuchawki odchrząknął - A jak na nazwisko?
- Shinoda Taylor...
- Tak, to prawda... ale nie mogę panu zdradzać jej stanu zdrowia.
- Bardzo pana proszę.. to dla mnie ważne...Jestem jej rodziną... - odpowiedziałem z desperacją, siadając na kanapie. Doktor wzdycha po czym zaczyna mówić. - Panna Shinoda choruję na rzadką chorobę serca...
- o boże... - wyszeptałem , zakrywając twarz dłonią. - Najgorsze jest to, że choroba jest bardzo rozwinięta... - W oczach wyzbierały mi się łzy. - Będzie niepełnosprawna? - Wyszeptałem, a głos łamał mi się z każdym wyrazem. - Panie Shinoda... - Dramatyczna cisza , głęboko oddychając czekałem na najgorsze. - Ona umrze...
Już nic nie chciałem wiedzieć, zastanawiałem się czy to nie jakiś wspólnik, chcący doprowadzić mnie do szaleństwa., ale nie, znam Doktora Dellitra od wielu lat, leczył moją matkę, która też zmarła na podobną chorobę.
Cisnąłem telefonem z całej siły w ścianę, jego dotykowy ekran rozprysł się na podłodze, tak jak i moje serce. Objechałem na podłogę, klęcząc na niej, krzyczałem do siebie...do Boga.
Dlaczego coś tak okropnego spotka najważniejszą osobę mojego życia... moją małą Taylor... ona nie może umrzeć.. Na samą myśl o tym, łzy napływają mi do oczu. Co będzie z Bradem ? Co będzie z ich córką, biedny Delson ma sam wychowywać kilku miesięczne dziecko? To nie może być prawda, ona musi żyć... ma dopiero 24 lata. Nie potrafię znieść tej świadomości...
wpadłem do swojej łazienki, desperacko wyrzucając wszystko z szuflad i szafek. Aż w końcu znalazłem czego szukałem... żyletka.
Tolerujący mnie przyjaciele, wspaniały chłopak.
Wszystko, w idealnym porządku.
Niestety... życie to nie bajka...
Poczułem ogromny ból w kręgosłupie gdy uderzyłem plecami o ścianę w łazience. - Dzień Dobry S;honoda. - Wyszeptał Max, stając przede mną , po czym zamknął za sobą drzwi od kabiny w której się znajdowaliśmy. - Naprawdę myślałeś że dam ci spokój ? Ty chyba mnie nie znasz... Chester'owi udało się zwiać do innego miasta, a ja uczę się na błędach. Tobie już nie dam takiej okazji. - Jego cwany uśmiech, był średnio widoczny w pół mroku kabiny. Usłyszeliśmy kroki. Chłopak przycisnął mnie do ściany zasłaniając mi usta, przez co mimowolnie jęknąłem z bólu. - Ej Mike.. wszystko w porządku? - Głos Roba, rozprzestrzenił się po pustej łazience. - Zdradź się, a twoje życie się skończy szybciej niż się zaczęło..- wyszeptał mi do ucha. Przeszedł mnie zimny dreszcz. - Tak, wszystko dobrze... - powiedział Max.Aż zdziwił mnie fakt, że Rob nie rozpoznał że to nie mój głos. - Aha... no dobra.. to wracaj zaraz. - I już go nie było. Chłopak odsłonił mi usta, i wyszczerzył się. - Chcę ci jeszcze o czymś powiedzieć... - Castle wyjął z kieszeni wizytówkę i włożył mi ją do ręki. - To numer do lekarza twojej siostry. Powinno cię to zainteresować... - Max złapał za klamkę i wyszedł z kabiny. - Taylor? Jaki lekarz ? - Wybiegłem za nim,ale go już nie było.
- Halo? - W słuchawce rozbrzmiał ciepły głos mężczyzny. - Witam, tutaj Michael Shinoda. U pana leczy się moja siostra prawda? - Człowiek po drugiej stronie słuchawki odchrząknął - A jak na nazwisko?
- Shinoda Taylor...
- Tak, to prawda... ale nie mogę panu zdradzać jej stanu zdrowia.
- Bardzo pana proszę.. to dla mnie ważne...Jestem jej rodziną... - odpowiedziałem z desperacją, siadając na kanapie. Doktor wzdycha po czym zaczyna mówić. - Panna Shinoda choruję na rzadką chorobę serca...
- o boże... - wyszeptałem , zakrywając twarz dłonią. - Najgorsze jest to, że choroba jest bardzo rozwinięta... - W oczach wyzbierały mi się łzy. - Będzie niepełnosprawna? - Wyszeptałem, a głos łamał mi się z każdym wyrazem. - Panie Shinoda... - Dramatyczna cisza , głęboko oddychając czekałem na najgorsze. - Ona umrze...
Już nic nie chciałem wiedzieć, zastanawiałem się czy to nie jakiś wspólnik, chcący doprowadzić mnie do szaleństwa., ale nie, znam Doktora Dellitra od wielu lat, leczył moją matkę, która też zmarła na podobną chorobę.
Cisnąłem telefonem z całej siły w ścianę, jego dotykowy ekran rozprysł się na podłodze, tak jak i moje serce. Objechałem na podłogę, klęcząc na niej, krzyczałem do siebie...do Boga.
Dlaczego coś tak okropnego spotka najważniejszą osobę mojego życia... moją małą Taylor... ona nie może umrzeć.. Na samą myśl o tym, łzy napływają mi do oczu. Co będzie z Bradem ? Co będzie z ich córką, biedny Delson ma sam wychowywać kilku miesięczne dziecko? To nie może być prawda, ona musi żyć... ma dopiero 24 lata. Nie potrafię znieść tej świadomości...
wpadłem do swojej łazienki, desperacko wyrzucając wszystko z szuflad i szafek. Aż w końcu znalazłem czego szukałem... żyletka.
sobota, 12 października 2013
Rozdział 8.
Nie ma to jak obudzić się przywiązanym do łóżka.
Tak, wszyscy by mnie tylko do czegoś przywiązywali.
Joe mnie uratował! Tak! Tak! Tak! Dobrze że w razie czego mogę na niego liczyć..
Po tak długim czasie bez snu, czuję się jak bym miał kilka promili.
Ale widzę, że Chestera to mało zainteresowało...
Patrząc na nadgarstki przywiązane do łóżka podniosłem jedną brew, po czym spojrzałem zaskoczony na Chestera siedzącego na mnie z puszką pitej śmietany a w drugiej ręce trzymał sos czekoladowy.
- A ty co ? Chcesz mnie zjeść ? - Zaśmiałem się , marszcząc czoło. Chłopak zasłonił mi oczy maską do spania, którą miałem wcześniej na głowie. - Nie interesuj się.. - Zaśmiał się. Usłyszałem dźwięk otwieranego wieczka z sosu czekoladowego, zaś po chwili poczułem jego zimno na torsie. - Ja pierdole, oszalałeś chyba. - Krzyknąłem uśmiechając się do siebie. - Ojej, pobrudziłeś się... zaraz to zliżę - nie zdążyłem zareagować, bo tylko chwilę później poczułem jego język na moim brzuchu, zmierzający w górę. Parsknąłem śmiechem wijąc się pod nim jak wąż, ale to i tak nie dawało większych rezultatów. Chłopak położył się i zaczął lizać mnie po karku, próbowałem mimowolnie uciekać przed jego językiem, ale tak się nie dało. Chester całował mnie namiętnie po szyi, a ja się tym jarałem jak jakaś 16 latka, przy swoim pierwszym razie. Ale.. za każdym razem się tak bardzo jaram. Znowu zszedł niżej na mój brzuch, dłońmi podążał wzdłuż drogi, którą pokonywał jego język, bardzo mnie przy tym łaskocząc, czy on nawet teraz musi być wredny? Skubany, mam ochotę go zabić. Kolejną porcje syropu czekoladowego, wylał mi na twarz, tak, teraz to miałem dopiero ochotę go zabić, ale przeszło mi po chwili, kiedy postanowił zlizać mi ją z brody, i wyssać podczas namiętnego pocałunku z ust. Pocałunek ten trwał bardzo długo, a mi, bardzo się podobał, i chyba Chester to zauważył, po zmianie w moich spodniach. Jak jego dłonie zaczęły delikatnie jeździć po bokach mojego torsu, mój oddech stał się intensywniejszy, ale nie wiem, czy to zasługa łaskotek, czy raczej podniecenia.
Tak.. ta noc była.. nie zapomniana, po prostu nie mam słów...Nie mam słów.
Obudziłem się, Chester, bezlitosna istota, pozostawiła mnie w takim samym stanie w jakim byłem jeszcze w nocy, a sam się ulotnił. Zły człowiek.. jak można się tak znęcać nad biednym Mike'em...
Usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. - O... Cześć Mike.. - Głos, zdecydowanie należy do Rob'a.. u kogo ja kurwa jestem w domu, że Rob tutaj przychodzi?
Aha... Nasz pokój z Chesterem w studio. Pomyśleliśmy o nim, na wypadek pracowania do nocy, by nie jechać zmęczonym do domu, tylko zaraz iść i się położyć.
- Widzę, że fajnie się bawiliście z Chester'em. - Chłopak usiadł obok mnie, chichocząc pod nosem. - Rozwiążesz mnie ej ?
- Nie.. Jak by Chaz chciał cię rozwiązać, to by to zrobił nie ?- Przejechał mi dłonią bo brzuchu, a ja pisknąłem, uciekając przed jego palcami. Rob wybuchnął śmiechem spadając przy tym z łóżka. - Nie rób mi tak... - ładnie poprosiłem , uśmiechając się do siebie.
Kilka minut temu Rob wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego, zjeb.. nawet nie chciał mnie odwiązać... dobrze że mój kochany ex, nie wykorzystał tego by mnie zgwałcić... Boże, nawet nie chcę o tym myśleć.
Znowu usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Kto tym razem?
- Już nie śpisz? - Chester położył się na mnie, na co zareagowałem śmiechem. - Zejdź ze mnie, ważysz tyle co ciężarówka...- Chłopak wstał składając mi krótki pocałunek. - Rozkujesz mnie? - Zapytałem nieśmiało. - A czemu? śpieszy ci się gdzieś? - Zapytał ironicznie Chester. - Mam zawiązane oczy, więc nie iem która jest godzina... -Chłopak zdjął mi maskę z oczu, uśmiechając się przy tym do mnie, po czym wyprostował się, i zapinając spinkę w rękawie koszuli, spojrzał na zegarek. - 11.45. a cooo ? - Zapytał uśmiechając się nadal. - Boże Chester, my mamy być w studio za 15 minut, a ja jeszcze nie wziąłem prysznica, ani się nie przebrałem...
- Po co masz iść brać prysznic. i się przebierać ? Tak idź. - powiedział kpiąco, wybuchając śmiechem.
- Tak, w kajdankach od razu.
- Noo... Tak seksownie. - Zachichotał, zapinając ostatnie guziki w koszuli. - Rozkujesz mnie? No proszę... - Chłopak przeszedł za mnie, opierając się o krawędź łóżka nad moją głową. Bacznie go obserwowałem, próbując zgadnąć jego myśli. Po chwili wybucha śmiechem , a ja zdekoncentrowany patrzę na niego jak na idiotę. - Boisz się mnie Mike ?
- Nie, czemu ? - Moją twarz oblał rumieniec.
- No nie wiem.. bo patrzysz na mnie, jak bym miał cię zjeść. - Zaśmiał się, patrząc mi w oczy.
- Zjeść.. to ty mnie chciałeś, kilka godzin temu. - Chłopak wybuchnął śmiechem , po czym zaczął majstrować coś przy kajdankach. - Dlaczego się mnie boisz? - Zapytał, nie przerywając wcześniej zaczętej czynności. - Nie boję się... - wyszeptałem, chłopak rozkuł mnie i usiadł obok na łóżku. - Czyżby ? Pamiętasz że nie umiesz kłamać ?
- Chyba każdy spina się trochę, jak nie może się ruszać, i nie zna zamiarów osoby obok..
- Przecież ja bym ci nic nie zrobił... - Powiedział smutno. - Przecież wiem...- Pocałowałem go w policzek i w pośpiechu poszedłem do łazienki, umyć się, i przebrać.
Podczas golenia, byłem tak zamyślony że zgoliłem cały wąs, i prawie całą bródkę.
W rozczochranych, świeżo umytych włosach wyglądam jak w teledysku do Papercut.
Cóż za zmiana. Chyba zacznę tak chodzić.
Tak, wszyscy by mnie tylko do czegoś przywiązywali.
Joe mnie uratował! Tak! Tak! Tak! Dobrze że w razie czego mogę na niego liczyć..
Po tak długim czasie bez snu, czuję się jak bym miał kilka promili.
Ale widzę, że Chestera to mało zainteresowało...
Patrząc na nadgarstki przywiązane do łóżka podniosłem jedną brew, po czym spojrzałem zaskoczony na Chestera siedzącego na mnie z puszką pitej śmietany a w drugiej ręce trzymał sos czekoladowy.
- A ty co ? Chcesz mnie zjeść ? - Zaśmiałem się , marszcząc czoło. Chłopak zasłonił mi oczy maską do spania, którą miałem wcześniej na głowie. - Nie interesuj się.. - Zaśmiał się. Usłyszałem dźwięk otwieranego wieczka z sosu czekoladowego, zaś po chwili poczułem jego zimno na torsie. - Ja pierdole, oszalałeś chyba. - Krzyknąłem uśmiechając się do siebie. - Ojej, pobrudziłeś się... zaraz to zliżę - nie zdążyłem zareagować, bo tylko chwilę później poczułem jego język na moim brzuchu, zmierzający w górę. Parsknąłem śmiechem wijąc się pod nim jak wąż, ale to i tak nie dawało większych rezultatów. Chłopak położył się i zaczął lizać mnie po karku, próbowałem mimowolnie uciekać przed jego językiem, ale tak się nie dało. Chester całował mnie namiętnie po szyi, a ja się tym jarałem jak jakaś 16 latka, przy swoim pierwszym razie. Ale.. za każdym razem się tak bardzo jaram. Znowu zszedł niżej na mój brzuch, dłońmi podążał wzdłuż drogi, którą pokonywał jego język, bardzo mnie przy tym łaskocząc, czy on nawet teraz musi być wredny? Skubany, mam ochotę go zabić. Kolejną porcje syropu czekoladowego, wylał mi na twarz, tak, teraz to miałem dopiero ochotę go zabić, ale przeszło mi po chwili, kiedy postanowił zlizać mi ją z brody, i wyssać podczas namiętnego pocałunku z ust. Pocałunek ten trwał bardzo długo, a mi, bardzo się podobał, i chyba Chester to zauważył, po zmianie w moich spodniach. Jak jego dłonie zaczęły delikatnie jeździć po bokach mojego torsu, mój oddech stał się intensywniejszy, ale nie wiem, czy to zasługa łaskotek, czy raczej podniecenia.
Tak.. ta noc była.. nie zapomniana, po prostu nie mam słów...Nie mam słów.
Obudziłem się, Chester, bezlitosna istota, pozostawiła mnie w takim samym stanie w jakim byłem jeszcze w nocy, a sam się ulotnił. Zły człowiek.. jak można się tak znęcać nad biednym Mike'em...
Usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. - O... Cześć Mike.. - Głos, zdecydowanie należy do Rob'a.. u kogo ja kurwa jestem w domu, że Rob tutaj przychodzi?
Aha... Nasz pokój z Chesterem w studio. Pomyśleliśmy o nim, na wypadek pracowania do nocy, by nie jechać zmęczonym do domu, tylko zaraz iść i się położyć.
- Widzę, że fajnie się bawiliście z Chester'em. - Chłopak usiadł obok mnie, chichocząc pod nosem. - Rozwiążesz mnie ej ?
- Nie.. Jak by Chaz chciał cię rozwiązać, to by to zrobił nie ?- Przejechał mi dłonią bo brzuchu, a ja pisknąłem, uciekając przed jego palcami. Rob wybuchnął śmiechem spadając przy tym z łóżka. - Nie rób mi tak... - ładnie poprosiłem , uśmiechając się do siebie.
Kilka minut temu Rob wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego, zjeb.. nawet nie chciał mnie odwiązać... dobrze że mój kochany ex, nie wykorzystał tego by mnie zgwałcić... Boże, nawet nie chcę o tym myśleć.
Znowu usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Kto tym razem?
- Już nie śpisz? - Chester położył się na mnie, na co zareagowałem śmiechem. - Zejdź ze mnie, ważysz tyle co ciężarówka...- Chłopak wstał składając mi krótki pocałunek. - Rozkujesz mnie? - Zapytałem nieśmiało. - A czemu? śpieszy ci się gdzieś? - Zapytał ironicznie Chester. - Mam zawiązane oczy, więc nie iem która jest godzina... -Chłopak zdjął mi maskę z oczu, uśmiechając się przy tym do mnie, po czym wyprostował się, i zapinając spinkę w rękawie koszuli, spojrzał na zegarek. - 11.45. a cooo ? - Zapytał uśmiechając się nadal. - Boże Chester, my mamy być w studio za 15 minut, a ja jeszcze nie wziąłem prysznica, ani się nie przebrałem...
- Po co masz iść brać prysznic. i się przebierać ? Tak idź. - powiedział kpiąco, wybuchając śmiechem.
- Tak, w kajdankach od razu.
- Noo... Tak seksownie. - Zachichotał, zapinając ostatnie guziki w koszuli. - Rozkujesz mnie? No proszę... - Chłopak przeszedł za mnie, opierając się o krawędź łóżka nad moją głową. Bacznie go obserwowałem, próbując zgadnąć jego myśli. Po chwili wybucha śmiechem , a ja zdekoncentrowany patrzę na niego jak na idiotę. - Boisz się mnie Mike ?
- Nie, czemu ? - Moją twarz oblał rumieniec.
- No nie wiem.. bo patrzysz na mnie, jak bym miał cię zjeść. - Zaśmiał się, patrząc mi w oczy.
- Zjeść.. to ty mnie chciałeś, kilka godzin temu. - Chłopak wybuchnął śmiechem , po czym zaczął majstrować coś przy kajdankach. - Dlaczego się mnie boisz? - Zapytał, nie przerywając wcześniej zaczętej czynności. - Nie boję się... - wyszeptałem, chłopak rozkuł mnie i usiadł obok na łóżku. - Czyżby ? Pamiętasz że nie umiesz kłamać ?
- Chyba każdy spina się trochę, jak nie może się ruszać, i nie zna zamiarów osoby obok..
- Przecież ja bym ci nic nie zrobił... - Powiedział smutno. - Przecież wiem...- Pocałowałem go w policzek i w pośpiechu poszedłem do łazienki, umyć się, i przebrać.
Podczas golenia, byłem tak zamyślony że zgoliłem cały wąs, i prawie całą bródkę.
W rozczochranych, świeżo umytych włosach wyglądam jak w teledysku do Papercut.
Cóż za zmiana. Chyba zacznę tak chodzić.
czwartek, 10 października 2013
Rozdział 7.
Drzwi zatrzasnęły się za mną z wielkim hukiem, po czym usłyszałem dźwięk przekręcanego kluczyka.
Pomieszczenie niewielkie 1,5 na 2,5 metra. Usiadłem na podłodze zamykając oczy.
Te ściany się nie przysuwają... te ściany się nie przysuwają...
Wokoło mnie, jest idealna cisza.
Słyszę swój przyśpieszony oddech, i nieregularne bicie serca.
Te ściany się nie przysuwają... te ściany się nie przysuwają...
Przyczołgałem się do drzwi i uderzyłem w nie otwartą dłonią. - Wypuść mnie stąd... - usłyszałem kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. - Posiedzenie w takim pomieszczeniu, powinno trochę ostudzić twoje zapały do ucieczki. - Zaśmiał się stukając delikatnie opuszkami palców, o dzielące nas drzwi. - Wypuść mnie stąd, proszę... - Już nie usłyszałem innej odpowiedzi.
Siadając w rogu, przy drzwiach, podkuliłem kolana, obejmując je ramionami.
Moje lewe ramię, było oparte o drzwi, zaś z prawej strony, był regał na całą długość pomieszczenia, na którym wsiały różne płaszcze, kurtki, i inne ubrania do wyjścia. Przede mną, pod równoległą ścianą, było bardzo wiele skrzynek z butami, całe pomieszczenie, nie dość że jest małego rozmiaru, to do tego , żarówka, jedyne źródło światła tutaj, co jakiś czas miga, zostawiając mnie w kompletnej ciemności...
Te ściany się nie przysuwają... te ściany się nie przysuwają...
- Dlaczego mi to robisz !? Dlaczego się nade mną znęcasz !? - Krzyczałem, tak głucho... tak jak by za tymi ścianami nie było nic. Nie było.. nikogo...
Usłyszałem warczenie, spojrzałem w stronę pudeł z butami, z równoległego rogu pomieszczenia, podchodził do mnie pies. Kurwa, skąd się tutaj wziął ten pies ?
Nie przestając warczeć , podchodził coraz bliżej, wystraszony zacząłem walić pięściami w drzwi. - Tu jest pies ! Wypuść mnie stąd ! Ratunku ! - Moje rozpaczliwe błagania o pomoc, nie dawały rezultatów.
Otworzyłem oczy, pies zniknął.
Odetchnąłem z ulgą, do puki znowu nie zorientowałem się, że nadal jestem w tym pokoju.
Spojrzałem na zegarek który miałem na ręce. Dochodziła godzina 14.00.
Maksymilian zaraz będzie wychodzić do pracy, i co kurwa z tego! Z nim czy bez niego, i tak stąd nie wyjdę!!
Te ściany się nie przysuwają... te ściany się nie przysuwają...
Kurwa, jak długo będę to sobie wmawiać ?
Zaraz tutaj zwariuję. Nie wiem jak długo tu jestem.
Może 5 minut, a może parę godzin.
Usłyszałem zamykane drzwi frontowe. Maksymilian opuścił mieszkanie.
Zostałem tutaj sam. Te ściany się przysuwają...
Z rozpaczą znowu zaczynam walić w drzwi. - Pomocy ! Ja chcę stąd wyjść !
Łzy spłynęły mi po policzkach, mam dosyć.. naprawdę... - Wypuść mnie.. - Wyszeptałem.
Nagle usłyszałem przekręcany kluczyk w drzwiach z komórki.
Gdy otworzyły się, promienie słońca padły mi na twarz.
Za mgłą łez, próbowałem rozpoznać człowieka, stojącego przed nimi.
* * *
Pomieszczenie niewielkie 1,5 na 2,5 metra. Usiadłem na podłodze zamykając oczy.
Te ściany się nie przysuwają... te ściany się nie przysuwają...
Wokoło mnie, jest idealna cisza.
Słyszę swój przyśpieszony oddech, i nieregularne bicie serca.
Te ściany się nie przysuwają... te ściany się nie przysuwają...
Przyczołgałem się do drzwi i uderzyłem w nie otwartą dłonią. - Wypuść mnie stąd... - usłyszałem kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. - Posiedzenie w takim pomieszczeniu, powinno trochę ostudzić twoje zapały do ucieczki. - Zaśmiał się stukając delikatnie opuszkami palców, o dzielące nas drzwi. - Wypuść mnie stąd, proszę... - Już nie usłyszałem innej odpowiedzi.
Siadając w rogu, przy drzwiach, podkuliłem kolana, obejmując je ramionami.
Moje lewe ramię, było oparte o drzwi, zaś z prawej strony, był regał na całą długość pomieszczenia, na którym wsiały różne płaszcze, kurtki, i inne ubrania do wyjścia. Przede mną, pod równoległą ścianą, było bardzo wiele skrzynek z butami, całe pomieszczenie, nie dość że jest małego rozmiaru, to do tego , żarówka, jedyne źródło światła tutaj, co jakiś czas miga, zostawiając mnie w kompletnej ciemności...
Te ściany się nie przysuwają... te ściany się nie przysuwają...
- Dlaczego mi to robisz !? Dlaczego się nade mną znęcasz !? - Krzyczałem, tak głucho... tak jak by za tymi ścianami nie było nic. Nie było.. nikogo...
Usłyszałem warczenie, spojrzałem w stronę pudeł z butami, z równoległego rogu pomieszczenia, podchodził do mnie pies. Kurwa, skąd się tutaj wziął ten pies ?
Nie przestając warczeć , podchodził coraz bliżej, wystraszony zacząłem walić pięściami w drzwi. - Tu jest pies ! Wypuść mnie stąd ! Ratunku ! - Moje rozpaczliwe błagania o pomoc, nie dawały rezultatów.
Otworzyłem oczy, pies zniknął.
Odetchnąłem z ulgą, do puki znowu nie zorientowałem się, że nadal jestem w tym pokoju.
Spojrzałem na zegarek który miałem na ręce. Dochodziła godzina 14.00.
Maksymilian zaraz będzie wychodzić do pracy, i co kurwa z tego! Z nim czy bez niego, i tak stąd nie wyjdę!!
Te ściany się nie przysuwają... te ściany się nie przysuwają...
Kurwa, jak długo będę to sobie wmawiać ?
Zaraz tutaj zwariuję. Nie wiem jak długo tu jestem.
Może 5 minut, a może parę godzin.
Usłyszałem zamykane drzwi frontowe. Maksymilian opuścił mieszkanie.
Zostałem tutaj sam. Te ściany się przysuwają...
Z rozpaczą znowu zaczynam walić w drzwi. - Pomocy ! Ja chcę stąd wyjść !
Łzy spłynęły mi po policzkach, mam dosyć.. naprawdę... - Wypuść mnie.. - Wyszeptałem.
Nagle usłyszałem przekręcany kluczyk w drzwiach z komórki.
Gdy otworzyły się, promienie słońca padły mi na twarz.
Za mgłą łez, próbowałem rozpoznać człowieka, stojącego przed nimi.
* * *
środa, 9 października 2013
Rozdział 6.
Nastała noc, nie wiem która godzina...
Jestem już zmęczony, Nie mam siły już stać. próbuję się wyrwać, nie daję rady.
Światło z księżyca pada mi na twarz. Nie chcę ty być...
Tak bezradny czułem się tylko raz...
- Boję się jezior... - Spokojnie, chodź... - jak na żądanie ruszyłem za nią na molo. - Co myślisz o śmierci Mike ? - Śmierć to jedno wydarzenie kończące wszystkie inne... - a jeśli ci powiem że dzisiaj umrzesz ? - spojrzałem na nią smutno. - Jak to dzisiaj ? - Zamknij oczy... - zrobiłem to. - Zabijesz mnie ?
z nią było inaczej.
Chelsea chciała mnie zabić, z zazdrości o Chester'a,
a nie bo lubiła się nad kimś znęcać.
Widziałem to w jej oczach, że nie chciała tego zrobić,
ale według niej nie było innego rozwiązania...
Wtedy się nie bałem.. byłem przygnębiony, ale nie czułem lęku.
Teraz boję się strasznie, tak, przyznam to, chociaż przed samym sobą.
Czuję się okropnie... Upokorzenie, lęk , naiwność...głupota.
Na stoliku leżał mój telefon, nie wiem kiedy Castle mi go wyjął.
Jeszcze raz spróbowałem się uwolnić, część do której byłem przywiązany runęła na ziemię z hukiem.
Nie miałem dużo czasu, złapałem w ręce telefon i zadzwoniłem pod pierwszy lepszy numer.
- Halo ? - w słuchawce usłyszałem głos Mr. Hahn'a
-Boże, Joe. Ratuj mnie ! - Krzyknąłem szepcząc.
- Mike, u mnie jest teraz dziewczyna..
- Ważniejsza randka, czy życie kumpla ?! - Wycedziłem przez zęby, słyszałem otwierające się drzwi piętro wyżej, ściszyłem ton głosu i podałem mu adres pod którym się znajduję.
- Michael. - telefon wypadł mi z rąk, odwróciłem się do źródła łagodnego głosu, Max trzymał w dłoni scyzoryk. Spojrzałem na niego z przerażeniem. - Mike ? Jesteś tam ?
To były ostatnie słowa tego telefonu, po czym Maxymilian przygniótł go stopą, na której miał glana. Czemu był ubrany ? Śpi w tych butach ? A nawet jeśli je założył by tu przyjść... szybko to zrobił.
Chłopak roześmiał się i spojrzał mi w przepełnione przerażeniem oczy. - Dzwonisz po kogoś ? Nie możesz być grzeczny ? - Znowu się zaśmiał. - Kara będzie piękna.
* * *
Jestem już zmęczony, Nie mam siły już stać. próbuję się wyrwać, nie daję rady.
Światło z księżyca pada mi na twarz. Nie chcę ty być...
Tak bezradny czułem się tylko raz...
- Boję się jezior... - Spokojnie, chodź... - jak na żądanie ruszyłem za nią na molo. - Co myślisz o śmierci Mike ? - Śmierć to jedno wydarzenie kończące wszystkie inne... - a jeśli ci powiem że dzisiaj umrzesz ? - spojrzałem na nią smutno. - Jak to dzisiaj ? - Zamknij oczy... - zrobiłem to. - Zabijesz mnie ?
z nią było inaczej.
Chelsea chciała mnie zabić, z zazdrości o Chester'a,
a nie bo lubiła się nad kimś znęcać.
Widziałem to w jej oczach, że nie chciała tego zrobić,
ale według niej nie było innego rozwiązania...
Wtedy się nie bałem.. byłem przygnębiony, ale nie czułem lęku.
Teraz boję się strasznie, tak, przyznam to, chociaż przed samym sobą.
Czuję się okropnie... Upokorzenie, lęk , naiwność...głupota.
Na stoliku leżał mój telefon, nie wiem kiedy Castle mi go wyjął.
Jeszcze raz spróbowałem się uwolnić, część do której byłem przywiązany runęła na ziemię z hukiem.
Nie miałem dużo czasu, złapałem w ręce telefon i zadzwoniłem pod pierwszy lepszy numer.
- Halo ? - w słuchawce usłyszałem głos Mr. Hahn'a
-Boże, Joe. Ratuj mnie ! - Krzyknąłem szepcząc.
- Mike, u mnie jest teraz dziewczyna..
- Ważniejsza randka, czy życie kumpla ?! - Wycedziłem przez zęby, słyszałem otwierające się drzwi piętro wyżej, ściszyłem ton głosu i podałem mu adres pod którym się znajduję.
- Michael. - telefon wypadł mi z rąk, odwróciłem się do źródła łagodnego głosu, Max trzymał w dłoni scyzoryk. Spojrzałem na niego z przerażeniem. - Mike ? Jesteś tam ?
To były ostatnie słowa tego telefonu, po czym Maxymilian przygniótł go stopą, na której miał glana. Czemu był ubrany ? Śpi w tych butach ? A nawet jeśli je założył by tu przyjść... szybko to zrobił.
Chłopak roześmiał się i spojrzał mi w przepełnione przerażeniem oczy. - Dzwonisz po kogoś ? Nie możesz być grzeczny ? - Znowu się zaśmiał. - Kara będzie piękna.
* * *
Nie dałam wam zdjęć jak ja wyobrażałam sobie dane postacie, robiłam tak tylko na początku ;-;
Przypomnę wam kim są ci ludzie.
Tomas.
On pojawił się chyba tylko w dwóch rozdziałach.
Pracował w studio, dostał płytę "Meteora" od Mike'a.
( Pewno każdy wie kto to XD )
Chelsea.
Dziewczyna zakochana w Chesterze , chcąca zabić Mike'a.
( To jej prawdziwe imię XD )
Anna.
Była dziewczyna Chestera, z przed kilkunastu lat, tak samo jak i przyjaciółka rodziny Shninody.
No i Dr. Castle.
O nim teraz właściwie jest, więc nie mam co przypominać.
wtorek, 8 października 2013
Rozdział 5.
- O witaj Michael. - Doktor Castle uśmiechnął się , wpuszczając mnie do mieszkania. - Miło cię widzieć Max, Chaz nie bardzo chcę bym się z tobą widywał. - powiedziałem siadając na ślicznej, skórzanej kanapie. - Chester ? A to dlaczego ? - Zapytał z zaciekawieniem , opierając się ramionami o fotel naprzeciwko. I co by mu tu powiedzieć. - Nie wiem.. - Zmieszany, odwróciłem wzrok. - Chcesz coś do picia ? - Zapytał po chwili idąc w stronę kuchni. - Może wody ?
Zastanawia mnie to, czy Max to serio ta sama osoba co myśli Chester,
on.. nie wygląda, ani nie zachowuję się jak jakiś psychol, molestujący młodych chłopców.
Po chwili wrócił i wręczył mi szklankę z wodą, po czym usiadł na fotelu upijając łyk ze swojej szklanki, poszedłem w jego ślady. - Za co ktoś cię pobił ? - już praktycznie zapomniałem o zdarzeniu z przed tygodnia, a dokładniej, zapomniałem o tym że bez pomocy Anny, by ktoś mnie skopał, ciekawe co się z nią teraz dzieje ? - Napad rabunkowy, nie miałem telefonu, więc mnie skopali.. - To nie była prawda, ale przecież nie będę mu się spowiadać, nagle mnie zmogło. - Mike, wszystko w porządku ? - Powiedział Max, podnosząc się z fotela i pochylając nade mną. - Tak... słabo mi tylko... - potem była już tylko ciemność.
* * *
JAKI JA BYŁEM GŁUPI !
TAK BARDZO GŁUPI.
Moje ręce są przywiązane do poręczy ze schodów nad moją głową, a w ustach mam knebel.
KURWA MAĆ ! Jestem Naiwnym debilem, albo Debilnym naiwniakiem... wszystko jedno.
Chłopak podszedł do mnie i pogłaskał mnie jedną ręką po głowie. - Kto by pomyślał że Bennington wyjdzie na prostą.. że trafi do takiego zespołu jak Linkin Park, że zostanie liderem grupy, że fanki będą krzyczeć, i podniecać się każdym jego ruchem. Kto by pomyślał.. nieprawdaż Panie Shinoda ? - Powiedział spokojnie, po czym podszedł do regalu i zdjął z niego białą teczkę, po czym otworzył ją. - Tak się złożyło, na twoje nieszczęście, że chodzisz na wizyty do psychologów w naszej klinice. Jaki pech... - powiedział ironicznie, i zaśmiał się pod nosem przeglądając kartki papieru. - Michael Kenji Shinoda, urodzony 11 lutego 1977 roku. Zamieszkały z 20 letnią Taylor Youki Sahinodą. W związku Męsko-męskim z niejakim Chesterem Benningron'em. - uśmiechnął się cwanie.- Do przychodni zapisany z powodu licznych fobii takich jak : Lęk przed obnażeniem , małymi pomieszczeniami, głęboką wodą i dwa najmniej opanowywane: przed bezsilnością i wysokością. - Zamknął teczkę. - Wiem o tobie wszystko. - podszedł do mnie. - To że jesteś wrażliwy i nie wytrzymały psychicznie. Nie umiesz patrzeć na cudze łzy, krew, bo robi ci się słabo, Masz też łaskotki, co mnie rozbawiło. - Max połaskotał mnie w bok na poziomie żeber, reakcja z boku serio musiała wyglądać śmiesznie, bo panicznie odskoczyłem w przeciwną stronę. - Tak, bardzo zabawne. - I co ? Ten dupek wie o mnie wszystko ? I co teraz ? - Spokojnie, jesteś przystojny. Ale nie tak atrakcyjny jak Pan Bennington. - Wybuchając złowieszczym śmiechem, opuścił pomieszczenie.
Nie mam pojęcia co teraz...
Nikt nie wie gdzie jestem, Chaz nie ma pojęcia gdzie mieszka Max.
Co teraz będzie ? Co on ze mną zrobi ? Boże... przepraszam Chester że cię nie posłuchałem...
Zastanawia mnie to, czy Max to serio ta sama osoba co myśli Chester,
on.. nie wygląda, ani nie zachowuję się jak jakiś psychol, molestujący młodych chłopców.
Po chwili wrócił i wręczył mi szklankę z wodą, po czym usiadł na fotelu upijając łyk ze swojej szklanki, poszedłem w jego ślady. - Za co ktoś cię pobił ? - już praktycznie zapomniałem o zdarzeniu z przed tygodnia, a dokładniej, zapomniałem o tym że bez pomocy Anny, by ktoś mnie skopał, ciekawe co się z nią teraz dzieje ? - Napad rabunkowy, nie miałem telefonu, więc mnie skopali.. - To nie była prawda, ale przecież nie będę mu się spowiadać, nagle mnie zmogło. - Mike, wszystko w porządku ? - Powiedział Max, podnosząc się z fotela i pochylając nade mną. - Tak... słabo mi tylko... - potem była już tylko ciemność.
* * *
JAKI JA BYŁEM GŁUPI !
TAK BARDZO GŁUPI.
Moje ręce są przywiązane do poręczy ze schodów nad moją głową, a w ustach mam knebel.
KURWA MAĆ ! Jestem Naiwnym debilem, albo Debilnym naiwniakiem... wszystko jedno.
Chłopak podszedł do mnie i pogłaskał mnie jedną ręką po głowie. - Kto by pomyślał że Bennington wyjdzie na prostą.. że trafi do takiego zespołu jak Linkin Park, że zostanie liderem grupy, że fanki będą krzyczeć, i podniecać się każdym jego ruchem. Kto by pomyślał.. nieprawdaż Panie Shinoda ? - Powiedział spokojnie, po czym podszedł do regalu i zdjął z niego białą teczkę, po czym otworzył ją. - Tak się złożyło, na twoje nieszczęście, że chodzisz na wizyty do psychologów w naszej klinice. Jaki pech... - powiedział ironicznie, i zaśmiał się pod nosem przeglądając kartki papieru. - Michael Kenji Shinoda, urodzony 11 lutego 1977 roku. Zamieszkały z 20 letnią Taylor Youki Sahinodą. W związku Męsko-męskim z niejakim Chesterem Benningron'em. - uśmiechnął się cwanie.- Do przychodni zapisany z powodu licznych fobii takich jak : Lęk przed obnażeniem , małymi pomieszczeniami, głęboką wodą i dwa najmniej opanowywane: przed bezsilnością i wysokością. - Zamknął teczkę. - Wiem o tobie wszystko. - podszedł do mnie. - To że jesteś wrażliwy i nie wytrzymały psychicznie. Nie umiesz patrzeć na cudze łzy, krew, bo robi ci się słabo, Masz też łaskotki, co mnie rozbawiło. - Max połaskotał mnie w bok na poziomie żeber, reakcja z boku serio musiała wyglądać śmiesznie, bo panicznie odskoczyłem w przeciwną stronę. - Tak, bardzo zabawne. - I co ? Ten dupek wie o mnie wszystko ? I co teraz ? - Spokojnie, jesteś przystojny. Ale nie tak atrakcyjny jak Pan Bennington. - Wybuchając złowieszczym śmiechem, opuścił pomieszczenie.
Nie mam pojęcia co teraz...
Nikt nie wie gdzie jestem, Chaz nie ma pojęcia gdzie mieszka Max.
Co teraz będzie ? Co on ze mną zrobi ? Boże... przepraszam Chester że cię nie posłuchałem...
niedziela, 6 października 2013
Rozdział 4.
Do mojego łóżka podszedł wysoki, szczupły.. mężczyzna ? Chłopak ? Trudno stwierdzić.
Ubrany był w biały fartuch, z plakietką " Dr. Castle"
Chłopak ten spojrzał na kartę którą trzymał w ręce, za to ja zerknąłem na Chestera, którego ucisk na mojej dłoni zwiększył się od pojawienia się lekarza. - Panie Shinoda, Pański stan nie jest zły, wydaje mi się że najszybciej jutro może pan opuścić ośrodek. - Mężczyzna uśmiechnął się do mnie , nie mam pojęcia ile ma lat, dałbym mu od 20-28 lat. - To może dziwne pytanie, w takiej sytuacji, ale ile pan ma lat jeśli można spytać ? - Człowiek zaśmiał się i odłożył kartę na stół, Chaz siedział tak spięty jakby pisał maturę. Nie rozumiem jego zachowania, przecież chyba nie boi się lekarzy, to by było bardzo dziwne. - Mam 32 lata.
- Naprawdę ? - zapytałem zaszokowany. - Wygląda pan dużo młodziej, ale tak czy owak, jest pan młodszy niż ja.
- A ile Pan ma lat ? - Zapytał lekarz, ponownie zerkając na kartę. Po czym cwanie uśmiechnął się do Chester'a - 36. - odpowiedziałem, Chester mnie przerażał, siedział na krześle obok i lustrował każdy ruch doktora. - O .. to chyba możemy być na "ty" , Jestem Doktor Maxymilian Castle. - W tym samym momencie Chester się poderwał z krzesła i pośpiesznie opuścił pomieszczenie. Jego zachowanie nie było dla mnie zrozumiałe.
Minął już tydzień, od kiedy opuściłem szpital.
Można przyznać że zakolegowałem się z Dr. Max'em.
Ale od tego czasu, Chester zachowuje się dziwnie, teraz np. oglądamy telewizję.
Ale jego wzrok jest całkiem pusty, jego oczy nie wyrażają żadnych emocji.
Coś jest nie tak. - Co się dzieje Chester ?
- Nic.. - powiedział grobowym głosem nie odwracając wzroku od telewizora. Usiadłem obok niego i odwróciłem mu twarz w moją stronę. - Przecież widzę że coś jest nie tak..- Chłopak wstał i ruszył w stronę swojego pokoju. - Wracaj tutaj .- Powiedziałem stanowczo, odwracając się w jego stronę. - To ty chodź ze mną... - odpowiedział, i zniknął za drzwiami sypialni, od razu pobiegłem za nim. Gdy wszedłem do jego pokoju , on już siedział na łóżku trzymając w ręce pamiętnik, przeszła przeze mnie fala ciepła. Czyżby znalazł jakąś fotografie Anny, i zorientował się że ja ja pamiętam po tylu latach ? - Spójrz tutaj... - wyszeptał, ruszyłem niepewnym krokiem i usiadłem obok niego zerkając w pamiętnik , ku uldze nie spostrzegłem tam nic o Annie. Ale za to, zobaczyłem starą, czarno-białą fotografię. Był na niej Chester, miał długie włosy i okulary, obejmował ramieniem jakiegoś innego chłopaka.
Rozumiem.
Czyżby to był Dr. Castle ?
Czytałem dalej, tekst napisany ołówkiem.
"28 marca 1994r.
Uważałem go za swojego przyjaciela.
Za kogoś komu mogę zaufać.
A on zrobił mi coś takiego...
Nigdy nie czułem się tak źle jak tej nocy.
M.C został na noc w moim mieszkaniu, podczas nieobecności rodziców, jak bym wiedział że tak się wszystko potoczy, nigdy bym się nie zgodził wpuścić go do mojego mieszkania.
Za każdym razem gdy dotknął mojego ciała, czułem się jak by dotykał mnie rozpalonym żelazem.
Tłumaczył mi, że nie mam co się wyrywać, że i tak nie przerwę więzy...
Przecież jestem nikim, jestem człowiekiem od bicia.
Ludzie ze szkoły, tylko czekają żeby skopać mnie po lekcjach, taka prawda.
Wiec dlaczego mam się komuś nie przydać jak jestem nikim ?
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego wszystko było przeciwko mnie.
Nawet mój jedyny...
najlepszy...
przyjaciel... "
Podniosłem wzrok z nad kartki na Chester'a , chłopak miał łzy w oczach.
28.marca , 19 lat temu, przeżył największy koszmar swojego życia.
A ja zakolegowałem się z jego twórcą. Przytuliłem go , całując w czoło.
Nie miałem co mu powiedzieć... "Przepraszam że zakolegowałem się z facetem , który cię molestował jak byłeś praktycznie dzieckiem" Nie powiedziałem nic, było widać że jest mu przykro, pewnie, jak by pamiętał co się stało tamtej nocy, to byłoby dużo gorzej z jego psychiką. - Mike... jak to czytałem, miałem nadzieję że nigdy go nie zobaczę. Jak mi się śnił, to popadłem w paranoję. Teraz, jak widzę go codziennie u nas w domu, jak pijecie razem kawę, to boję się wychodzić z zamkniętej łazienki. Bo wydaję mi się że stoi za drzwiami, że na mnie czeka. On jest silny Mike, silniejszy niż ja, czy nawet Rob. Nie dam mu rady, w razie potrzeby, ty też nie...
- Może się zmienił...
- Naprawdę w to wierzysz Mike ?
* * *
OGŁOSZENIE PARAFIALNE !!
https://www.facebook.com/BennodaForever?success=1
FANPAGE MOJEGO OPOWIADANIA HAH <3
Ubrany był w biały fartuch, z plakietką " Dr. Castle"
Chłopak ten spojrzał na kartę którą trzymał w ręce, za to ja zerknąłem na Chestera, którego ucisk na mojej dłoni zwiększył się od pojawienia się lekarza. - Panie Shinoda, Pański stan nie jest zły, wydaje mi się że najszybciej jutro może pan opuścić ośrodek. - Mężczyzna uśmiechnął się do mnie , nie mam pojęcia ile ma lat, dałbym mu od 20-28 lat. - To może dziwne pytanie, w takiej sytuacji, ale ile pan ma lat jeśli można spytać ? - Człowiek zaśmiał się i odłożył kartę na stół, Chaz siedział tak spięty jakby pisał maturę. Nie rozumiem jego zachowania, przecież chyba nie boi się lekarzy, to by było bardzo dziwne. - Mam 32 lata.
- Naprawdę ? - zapytałem zaszokowany. - Wygląda pan dużo młodziej, ale tak czy owak, jest pan młodszy niż ja.
- A ile Pan ma lat ? - Zapytał lekarz, ponownie zerkając na kartę. Po czym cwanie uśmiechnął się do Chester'a - 36. - odpowiedziałem, Chester mnie przerażał, siedział na krześle obok i lustrował każdy ruch doktora. - O .. to chyba możemy być na "ty" , Jestem Doktor Maxymilian Castle. - W tym samym momencie Chester się poderwał z krzesła i pośpiesznie opuścił pomieszczenie. Jego zachowanie nie było dla mnie zrozumiałe.
Minął już tydzień, od kiedy opuściłem szpital.
Można przyznać że zakolegowałem się z Dr. Max'em.
Ale od tego czasu, Chester zachowuje się dziwnie, teraz np. oglądamy telewizję.
Ale jego wzrok jest całkiem pusty, jego oczy nie wyrażają żadnych emocji.
Coś jest nie tak. - Co się dzieje Chester ?
- Nic.. - powiedział grobowym głosem nie odwracając wzroku od telewizora. Usiadłem obok niego i odwróciłem mu twarz w moją stronę. - Przecież widzę że coś jest nie tak..- Chłopak wstał i ruszył w stronę swojego pokoju. - Wracaj tutaj .- Powiedziałem stanowczo, odwracając się w jego stronę. - To ty chodź ze mną... - odpowiedział, i zniknął za drzwiami sypialni, od razu pobiegłem za nim. Gdy wszedłem do jego pokoju , on już siedział na łóżku trzymając w ręce pamiętnik, przeszła przeze mnie fala ciepła. Czyżby znalazł jakąś fotografie Anny, i zorientował się że ja ja pamiętam po tylu latach ? - Spójrz tutaj... - wyszeptał, ruszyłem niepewnym krokiem i usiadłem obok niego zerkając w pamiętnik , ku uldze nie spostrzegłem tam nic o Annie. Ale za to, zobaczyłem starą, czarno-białą fotografię. Był na niej Chester, miał długie włosy i okulary, obejmował ramieniem jakiegoś innego chłopaka.
Rozumiem.
Czyżby to był Dr. Castle ?
Czytałem dalej, tekst napisany ołówkiem.
"28 marca 1994r.
Uważałem go za swojego przyjaciela.
Za kogoś komu mogę zaufać.
A on zrobił mi coś takiego...
Nigdy nie czułem się tak źle jak tej nocy.
M.C został na noc w moim mieszkaniu, podczas nieobecności rodziców, jak bym wiedział że tak się wszystko potoczy, nigdy bym się nie zgodził wpuścić go do mojego mieszkania.
Za każdym razem gdy dotknął mojego ciała, czułem się jak by dotykał mnie rozpalonym żelazem.
Tłumaczył mi, że nie mam co się wyrywać, że i tak nie przerwę więzy...
Przecież jestem nikim, jestem człowiekiem od bicia.
Ludzie ze szkoły, tylko czekają żeby skopać mnie po lekcjach, taka prawda.
Wiec dlaczego mam się komuś nie przydać jak jestem nikim ?
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego wszystko było przeciwko mnie.
Nawet mój jedyny...
najlepszy...
przyjaciel... "
Podniosłem wzrok z nad kartki na Chester'a , chłopak miał łzy w oczach.
28.marca , 19 lat temu, przeżył największy koszmar swojego życia.
A ja zakolegowałem się z jego twórcą. Przytuliłem go , całując w czoło.
Nie miałem co mu powiedzieć... "Przepraszam że zakolegowałem się z facetem , który cię molestował jak byłeś praktycznie dzieckiem" Nie powiedziałem nic, było widać że jest mu przykro, pewnie, jak by pamiętał co się stało tamtej nocy, to byłoby dużo gorzej z jego psychiką. - Mike... jak to czytałem, miałem nadzieję że nigdy go nie zobaczę. Jak mi się śnił, to popadłem w paranoję. Teraz, jak widzę go codziennie u nas w domu, jak pijecie razem kawę, to boję się wychodzić z zamkniętej łazienki. Bo wydaję mi się że stoi za drzwiami, że na mnie czeka. On jest silny Mike, silniejszy niż ja, czy nawet Rob. Nie dam mu rady, w razie potrzeby, ty też nie...
- Może się zmienił...
- Naprawdę w to wierzysz Mike ?
* * *
OGŁOSZENIE PARAFIALNE !!
https://www.facebook.com/BennodaForever?success=1
FANPAGE MOJEGO OPOWIADANIA HAH <3
sobota, 5 października 2013
Rozdział 3.
Wracam z wieczornych zakupów.
Jedyne o czym marzę, to ciepła kąpiel i położenie się do ciepłego łóżka obok swojego ukochanego.
Z plecakiem zawieszonym na jedno ramię, oglądam uroki miasta nocą.
Nagłe szarpnięcie i przeszywający ból w plecach spowodowany uderzeniem o ścianę z czerwonej cegły , wybudziły mnie z zachwytu piękną panoramą, a wpędziło mnie z strach i zawał serca. - Shinoda.. pierdolony pedale. - Człowiek przyciskający mnie do ściany, był dwa razy mojej szerokości i prawie o głowę wyższy. Próba ucieczki nie powiedzie się. Kurwa. - Chciałem zadać ci sławny tekst "Kasa albo wpierdol" ale wpierdol i tak będzie ! - Mężczyzna szarpnął mnie za bluzę z taką siłą że od razu straciłem równowagę i upadłem na ziemię. - No co.. wolisz w dupę, niż normalnie.. z laskami ? - Jego słowa bolały, ale raczej przestało mnie to interesować po kopniaku w brzuch. - Jebany geju. Wystawiłeś naszą paczkę, dla jakiejś szkółki muzycznej ? - Nie wiem , ile razy już oberwałem w brzuch, ale wiem na pewno, że umieram. Paczka.. miło to nazwał. Należałem do jakiegoś gangsterskiego gangu w którym tylko jarano, pito, kradło i zabijało, a potem opuszczało się miasto. Byłem najmłodszy w grupie, bo miałem zaledwie 17 lat, nigdy mi jakoś nie odpowiadało ich towarzystwo, mama postanowiła ograniczyć mi z nimi kontakt do minimum. I jestem jej za to niezmiernie wdzięczny. Dzięki temu poświęciłem się temu co kocham, i dzięki temu jestem, kim jestem. - Co się taem dzieję !? - Gdzieś daleko za mną, było słychać krzyki jakiejś dziewczyny, kobiety, nie wiem. Mężczyzna złapał mnie za bluzę, i jak lalkę podniósł mnie z ziemi i uderzył mną o ścianę. - Nic maleńka, lepiej stąd uciekaj, bo coś ci się stanie.
- Zostaw go. - Powiedziała rozgniewanym głosem, jej ton już był wyrazisty, nie miałem siły podnieść zawieszonej głowy, ale miałem wrażenie, że już gdzieś słyszałem jej głos. - Bo co mi zrobisz lalka ? Drożej mi laskę obciągniesz ? - Nagle usłyszałem dźwięk nabijanej broni. - NIE MAM JUŻ DO CIEBIE CIERPLIWOŚCI ! PUŚĆ GO ALBO TWOJA GŁOWA BĘDZIE ROBIĆ ZA TUNEL DO UCHA ! - Reakcja była natychmiastowa, facet puścił mnie a ja cały we krwi upadłem na ziemię, nie wiem gdzie on jest, chyba uciekł... Dziewczyna podeszła do mnie i kucnęła obok. Była to śliczna brunetka po 20 o czarnych jak węgiel oczach. - Wszystko w porządku ? Jak masz na imię ? Co cię boli ? - Pytania sypały się z jej dziwnie znajomych ust , gdy przykładała słuchawkę do ucha. Po wezwaniu pomocy spojrzała mi głęboko w oczy. - Co cię boli ?
- Głównie brzuch.. - podczas wypowiadania tych słów , z ust popłynęła mi krew. - Uszkodzenia wewnętrzne... - stwierdziła - Jak masz na imię ? - Zapytała , pomagając mi się położyć na ziemi, po czym zdjęła z siebie ciepłą kurtkę, i zostając w samej bokserce , położyła ją na mnie. - Co to za kultura, by dziewczyna dawała chłopakowi kurtkę ? Jestem Mike. - Brunetka zachichotała i ponownie spojrzała mi w oczy. - Najpierw społeczeństwo, potem ja. - Zaśmiała się i pogłaskała mnie po głowie. - A na nazwisko ?
- Mike Shinoda. - W tym momencie sanitariusze wnieśli mnie na noszach do karetki, dziewczyna zajęła miejsce obok mnie , w normalnym oświetleniu, spostrzegłem że jej oczy nie są czarne , tylko granatowe. Jeden z lekarzy założył mi maskę tlenową.
Granatowe oczy... Anna.
- Mike ? - Odwróciłem wzrok w jej stronę, siedzieliśmy właśnie na jednej z opuszczonych ramp , często tam bywaliśmy. W świetle zachodzącego słońca, jej błękitne włosy, wglądały na fioletowe, pewnie u mnie wyglądało to tak samo. - Kocham cię... - powiedziała , patrząc mi w oczy. - Ja też cię kocham mała... - odpowiedziałem, obejmując ją ramieniem. - Nie rozumiesz... To coś więcej niż przyjaźń...
- Ann... ty masz chłopaka... - powiedziałem zmieszany. - I to do tego, jest nim mój kumpel.
- Nie kocham Chester'a, Mike. Jest przystojny, opiekuńczy i kochany, ale co z tego jeżeli ty jesteś lepszy ?
Dziewczyna leżała na mnie, gorąco biło od jej nagiego ciała. - Mikey... to była najlepsza noc w moim życiu... - Wyszeptała po czym spojrzała mi w oczy.
Też ją zawsze kochałem, od pierwszej zabawy w piaskownicy, od wspólnych jazd na desce, od głupich wygłupów z farbowaniami włosów na szalone kolorki, byliśmy razem na dobre i na złe. Tak, kochałem ją. Tylko że ... mnie nigdy nie interesowały dziewczyny. Nocy z nią , nigdy nie zapomnę, każdy raczej pamięta swój pierwszy raz. Tak samo, jak pamiętam mój pierwszy raz z Chester'em, tylko że z nim, to to była magia , a nie zwykły seks. I o to właśnie chodzi, ja chyba urodziłem się gejem. Nigdy nie miałem dziewczyny, chyba że można tak było nazwać Annę, mimo to, że wtedy, była po rozstaniu z Chester'em.. powodem nie było to, że ona go nie kocha. Powodem był nasz wyjazd.
Otworzyłem oczy.
Myślałem że jestem w niebie.
Tylko że to nie możliwe, bo nade mną stał szatan.
Chester Bennington we własnej osobie.
Rozejrzałem się po sali - gdzie Anna ?
- Kto ? - powiedział zaskoczony Chaz, marszcząc czoło.
Nie, nie, nie. Chester nie może dowiedzieć się o tym że ją spotkałem.
On nie może sobie o niej przypomnieć.
Jest prawdopodobieństwo że jak się spotkają, to on najzwyklej w świecie jej nie pozna, całe jego życie, zna z Teorii a nie z własnego doświadczenia. Przypomnę wam dokładniej, pamięć Chaza, po Amnezji już nigdy nie wróciła. Wszystkie jego uczucia, zostały tworzone od nowa. A wszyscy ludzie jakich znał, i jakie miał z nimi przeżycia , to tylko zwykła historia, którą wyczytał w pamiętniku.
- Nie nikt... miałem tylko dziwny sen....
Jedyne o czym marzę, to ciepła kąpiel i położenie się do ciepłego łóżka obok swojego ukochanego.
Z plecakiem zawieszonym na jedno ramię, oglądam uroki miasta nocą.
Nagłe szarpnięcie i przeszywający ból w plecach spowodowany uderzeniem o ścianę z czerwonej cegły , wybudziły mnie z zachwytu piękną panoramą, a wpędziło mnie z strach i zawał serca. - Shinoda.. pierdolony pedale. - Człowiek przyciskający mnie do ściany, był dwa razy mojej szerokości i prawie o głowę wyższy. Próba ucieczki nie powiedzie się. Kurwa. - Chciałem zadać ci sławny tekst "Kasa albo wpierdol" ale wpierdol i tak będzie ! - Mężczyzna szarpnął mnie za bluzę z taką siłą że od razu straciłem równowagę i upadłem na ziemię. - No co.. wolisz w dupę, niż normalnie.. z laskami ? - Jego słowa bolały, ale raczej przestało mnie to interesować po kopniaku w brzuch. - Jebany geju. Wystawiłeś naszą paczkę, dla jakiejś szkółki muzycznej ? - Nie wiem , ile razy już oberwałem w brzuch, ale wiem na pewno, że umieram. Paczka.. miło to nazwał. Należałem do jakiegoś gangsterskiego gangu w którym tylko jarano, pito, kradło i zabijało, a potem opuszczało się miasto. Byłem najmłodszy w grupie, bo miałem zaledwie 17 lat, nigdy mi jakoś nie odpowiadało ich towarzystwo, mama postanowiła ograniczyć mi z nimi kontakt do minimum. I jestem jej za to niezmiernie wdzięczny. Dzięki temu poświęciłem się temu co kocham, i dzięki temu jestem, kim jestem. - Co się taem dzieję !? - Gdzieś daleko za mną, było słychać krzyki jakiejś dziewczyny, kobiety, nie wiem. Mężczyzna złapał mnie za bluzę, i jak lalkę podniósł mnie z ziemi i uderzył mną o ścianę. - Nic maleńka, lepiej stąd uciekaj, bo coś ci się stanie.
- Zostaw go. - Powiedziała rozgniewanym głosem, jej ton już był wyrazisty, nie miałem siły podnieść zawieszonej głowy, ale miałem wrażenie, że już gdzieś słyszałem jej głos. - Bo co mi zrobisz lalka ? Drożej mi laskę obciągniesz ? - Nagle usłyszałem dźwięk nabijanej broni. - NIE MAM JUŻ DO CIEBIE CIERPLIWOŚCI ! PUŚĆ GO ALBO TWOJA GŁOWA BĘDZIE ROBIĆ ZA TUNEL DO UCHA ! - Reakcja była natychmiastowa, facet puścił mnie a ja cały we krwi upadłem na ziemię, nie wiem gdzie on jest, chyba uciekł... Dziewczyna podeszła do mnie i kucnęła obok. Była to śliczna brunetka po 20 o czarnych jak węgiel oczach. - Wszystko w porządku ? Jak masz na imię ? Co cię boli ? - Pytania sypały się z jej dziwnie znajomych ust , gdy przykładała słuchawkę do ucha. Po wezwaniu pomocy spojrzała mi głęboko w oczy. - Co cię boli ?
- Głównie brzuch.. - podczas wypowiadania tych słów , z ust popłynęła mi krew. - Uszkodzenia wewnętrzne... - stwierdziła - Jak masz na imię ? - Zapytała , pomagając mi się położyć na ziemi, po czym zdjęła z siebie ciepłą kurtkę, i zostając w samej bokserce , położyła ją na mnie. - Co to za kultura, by dziewczyna dawała chłopakowi kurtkę ? Jestem Mike. - Brunetka zachichotała i ponownie spojrzała mi w oczy. - Najpierw społeczeństwo, potem ja. - Zaśmiała się i pogłaskała mnie po głowie. - A na nazwisko ?
- Mike Shinoda. - W tym momencie sanitariusze wnieśli mnie na noszach do karetki, dziewczyna zajęła miejsce obok mnie , w normalnym oświetleniu, spostrzegłem że jej oczy nie są czarne , tylko granatowe. Jeden z lekarzy założył mi maskę tlenową.
Granatowe oczy... Anna.
- Mike ? - Odwróciłem wzrok w jej stronę, siedzieliśmy właśnie na jednej z opuszczonych ramp , często tam bywaliśmy. W świetle zachodzącego słońca, jej błękitne włosy, wglądały na fioletowe, pewnie u mnie wyglądało to tak samo. - Kocham cię... - powiedziała , patrząc mi w oczy. - Ja też cię kocham mała... - odpowiedziałem, obejmując ją ramieniem. - Nie rozumiesz... To coś więcej niż przyjaźń...
- Ann... ty masz chłopaka... - powiedziałem zmieszany. - I to do tego, jest nim mój kumpel.
- Nie kocham Chester'a, Mike. Jest przystojny, opiekuńczy i kochany, ale co z tego jeżeli ty jesteś lepszy ?
Dziewczyna leżała na mnie, gorąco biło od jej nagiego ciała. - Mikey... to była najlepsza noc w moim życiu... - Wyszeptała po czym spojrzała mi w oczy.
Też ją zawsze kochałem, od pierwszej zabawy w piaskownicy, od wspólnych jazd na desce, od głupich wygłupów z farbowaniami włosów na szalone kolorki, byliśmy razem na dobre i na złe. Tak, kochałem ją. Tylko że ... mnie nigdy nie interesowały dziewczyny. Nocy z nią , nigdy nie zapomnę, każdy raczej pamięta swój pierwszy raz. Tak samo, jak pamiętam mój pierwszy raz z Chester'em, tylko że z nim, to to była magia , a nie zwykły seks. I o to właśnie chodzi, ja chyba urodziłem się gejem. Nigdy nie miałem dziewczyny, chyba że można tak było nazwać Annę, mimo to, że wtedy, była po rozstaniu z Chester'em.. powodem nie było to, że ona go nie kocha. Powodem był nasz wyjazd.
Otworzyłem oczy.
Myślałem że jestem w niebie.
Tylko że to nie możliwe, bo nade mną stał szatan.
Chester Bennington we własnej osobie.
Rozejrzałem się po sali - gdzie Anna ?
- Kto ? - powiedział zaskoczony Chaz, marszcząc czoło.
Nie, nie, nie. Chester nie może dowiedzieć się o tym że ją spotkałem.
On nie może sobie o niej przypomnieć.
Jest prawdopodobieństwo że jak się spotkają, to on najzwyklej w świecie jej nie pozna, całe jego życie, zna z Teorii a nie z własnego doświadczenia. Przypomnę wam dokładniej, pamięć Chaza, po Amnezji już nigdy nie wróciła. Wszystkie jego uczucia, zostały tworzone od nowa. A wszyscy ludzie jakich znał, i jakie miał z nimi przeżycia , to tylko zwykła historia, którą wyczytał w pamiętniku.
- Nie nikt... miałem tylko dziwny sen....
piątek, 4 października 2013
Rozdział 2.
Tak ! Nareszcie mogę iść pod prysznic !
Wchodząc do łazienki , pierwsze co zrobiłem to podszedłem do lustra, przecierając zmęczoną twarz, w kabinie za mną, ktoś już brał prysznic, więc musiałem zaczekać. Pamiętam jak kiedyś czekałem na "opuszczenie" łazienki rzez Delsona, to zaczął na mnie krzyczeć jak dziewczyna, że mam wyjść bo on chcę się ubrać, tak, zabawna sytuacja. I trochę żenująca. Oparłem się o szafkę , i ze skrzyżowanymi rękami na piersi, czekałem na zwolnienie się prysznica. Tym jednak razem wyszedł z pod niego, mój ukochany Chester, który bez zastanowienia ruszył w moją stronę i stanął naprzeciwko mnie, mimowolnie zmierzyłem go wzrokiem, szkoda że ma ręcznik.... - Wiem o czym myślisz...
- Już to kiedyś słyszałem. - Zakpiłem , patrząc w te jego ciemne oczka.
- A co, myliłem się ? - Powiedział chłopak , rozpinając mi pierwszy guzik koszuli. - Ani trochę... - Mój cwany uśmiech, mówi wszystko, popchnąłem go tak by wpadł na ścianę w kabinie prysznicowej.
Podczas namiętnego pocałunku jaki złożył mi Chester, ( jakimś cudem ) odkręciliśmy wodę. - Kąpiel w ubraniach ? Tak nie higienicznie. - Zakpił Chaz, zdejmując ze mnie koszulę. Przyparłem go do ściany patrząc mu w oczy. - Masz rację, trzeba coś z tym zrobić.
Tak, bez ubrań znacznie lepiej, i to nie tylko mnie.
Naszą namiętną zabawę przerywa nam pukanie do drzwi.
- Kurwa, Chester... ruchasz się tam ?! - Głos Delsona, obijał się echem po łazience , mimo to że stał za drzwiami. - Nie, Gramy w karty... - Wypaliłem, a Bennington jebnął śmiechem. - O Kurwa... - Chyba chłopak pośpiesznie się oddalił.
Założyłem Bokserki do snu, na których na tyłku pisze "Spikey." Mraśnie...
Patrząc w lustro, przejechałem dłonią po włosach, podczas gdy Chester zakładał szlafrok. - My tu bara, bara, a ja taki nie umalowany... - powiedziałem wysokim głosem, oboje wybuchnęliśmy śmiechem , wziąłem do ręki grzebyk i zacząłem przeczesywać włosy. W tym samym momencie wokalista zakradł się do mnie od tyłu i wbił mi palce w żebra, zareagowałem piskiem, i gwałtownie się odwróciłem. Chłopak oparł dłonie o szafkę, o którą się opieram, sięga mi ona gdzieś tak, powyżej bioder. - Ciesz się że cię kocham, bo bym był bezlitosny skarbie. - Powiedział złowieszczo chichocząc, Po czym chwycił się moich bioder i zaczął lizać mnie po brzuchu, Wybuchając śmiechem , złapałem go za ramiona i spróbowałem go odepchnąć. - Weź skończ ! - Chłopak przerwał , po czym wyprostował się by spojrzeć mi w oczy, zachichotał gdy zobaczył rumieniec na mojej twarzy. - Nie okłamiesz mnie, podobało ci się to. - Zaśmiał się patrząc mi w oczy. - Może trochę.. tak w 30%... - Chłopak podniósł jedną brew. - W 35%... - Skrzyżował ręce na piersi, robiąc do mnie cwany uśmieszek. - 40 i ani % więcej ! - Wypaliłem a ten się zaśmiał i złapał moją twarz w dłonie. - Chodź z tond.. Bo Brad się posra. - oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Słyszałem to !! - Krzyknął Delson, wchodząc do łazienki. Chłopak spojrzał na mnie i zrobił wielkie oczy. - O co ci chodzi ? - Zapytałem. - Pierwszy raz cię bez koszulki widzę. - Spojrzałem na niego z przerażeniem , po czym szybkim krokiem wyminąłem go i wyszedłem z łazienki.
Wchodząc do łazienki , pierwsze co zrobiłem to podszedłem do lustra, przecierając zmęczoną twarz, w kabinie za mną, ktoś już brał prysznic, więc musiałem zaczekać. Pamiętam jak kiedyś czekałem na "opuszczenie" łazienki rzez Delsona, to zaczął na mnie krzyczeć jak dziewczyna, że mam wyjść bo on chcę się ubrać, tak, zabawna sytuacja. I trochę żenująca. Oparłem się o szafkę , i ze skrzyżowanymi rękami na piersi, czekałem na zwolnienie się prysznica. Tym jednak razem wyszedł z pod niego, mój ukochany Chester, który bez zastanowienia ruszył w moją stronę i stanął naprzeciwko mnie, mimowolnie zmierzyłem go wzrokiem, szkoda że ma ręcznik.... - Wiem o czym myślisz...
- Już to kiedyś słyszałem. - Zakpiłem , patrząc w te jego ciemne oczka.
- A co, myliłem się ? - Powiedział chłopak , rozpinając mi pierwszy guzik koszuli. - Ani trochę... - Mój cwany uśmiech, mówi wszystko, popchnąłem go tak by wpadł na ścianę w kabinie prysznicowej.
Podczas namiętnego pocałunku jaki złożył mi Chester, ( jakimś cudem ) odkręciliśmy wodę. - Kąpiel w ubraniach ? Tak nie higienicznie. - Zakpił Chaz, zdejmując ze mnie koszulę. Przyparłem go do ściany patrząc mu w oczy. - Masz rację, trzeba coś z tym zrobić.
Tak, bez ubrań znacznie lepiej, i to nie tylko mnie.
Naszą namiętną zabawę przerywa nam pukanie do drzwi.
- Kurwa, Chester... ruchasz się tam ?! - Głos Delsona, obijał się echem po łazience , mimo to że stał za drzwiami. - Nie, Gramy w karty... - Wypaliłem, a Bennington jebnął śmiechem. - O Kurwa... - Chyba chłopak pośpiesznie się oddalił.
Założyłem Bokserki do snu, na których na tyłku pisze "Spikey." Mraśnie...
Patrząc w lustro, przejechałem dłonią po włosach, podczas gdy Chester zakładał szlafrok. - My tu bara, bara, a ja taki nie umalowany... - powiedziałem wysokim głosem, oboje wybuchnęliśmy śmiechem , wziąłem do ręki grzebyk i zacząłem przeczesywać włosy. W tym samym momencie wokalista zakradł się do mnie od tyłu i wbił mi palce w żebra, zareagowałem piskiem, i gwałtownie się odwróciłem. Chłopak oparł dłonie o szafkę, o którą się opieram, sięga mi ona gdzieś tak, powyżej bioder. - Ciesz się że cię kocham, bo bym był bezlitosny skarbie. - Powiedział złowieszczo chichocząc, Po czym chwycił się moich bioder i zaczął lizać mnie po brzuchu, Wybuchając śmiechem , złapałem go za ramiona i spróbowałem go odepchnąć. - Weź skończ ! - Chłopak przerwał , po czym wyprostował się by spojrzeć mi w oczy, zachichotał gdy zobaczył rumieniec na mojej twarzy. - Nie okłamiesz mnie, podobało ci się to. - Zaśmiał się patrząc mi w oczy. - Może trochę.. tak w 30%... - Chłopak podniósł jedną brew. - W 35%... - Skrzyżował ręce na piersi, robiąc do mnie cwany uśmieszek. - 40 i ani % więcej ! - Wypaliłem a ten się zaśmiał i złapał moją twarz w dłonie. - Chodź z tond.. Bo Brad się posra. - oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Słyszałem to !! - Krzyknął Delson, wchodząc do łazienki. Chłopak spojrzał na mnie i zrobił wielkie oczy. - O co ci chodzi ? - Zapytałem. - Pierwszy raz cię bez koszulki widzę. - Spojrzałem na niego z przerażeniem , po czym szybkim krokiem wyminąłem go i wyszedłem z łazienki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)