Ale piździ.
Podchmielone towarzystwo , prawie na pewno tego nie zauważyło.
Pocierając zmarznięte ramiona, rozglądam się po terenie.
Ognisko jest rozpalone na ogromnej łące przy lesie, który przyprawiał mnie o dreszcze, więc nie chciałem patrzeć w jego stronę.
W pewnym momencie na moich barkach powiesił się pijany Bennington, przeważając mnie w pierwszym momencie.
- Alice mnie zabije... - Wymamrotał pół przytomny, trzymając się mnie nerwowo, by nie upaść.
Lecz po chwili puścił mnie równie gwałtownie, gdy usłyszał komendę.
" Komu nalać "
Mój wzrok znowu powędrował w stronę lasku o którym wcześniej wspominałem.
Usłyszałem jak ktoś szepcze moje imię raz za razem, słyszałem to bardzo wyraźnie, jak na panujący wokół hałas.
W pewnym momencie wśród drzew dostrzegłem czarnowłosą dziewczynę niskiego wzrostu, ubraną w śliczną białą sukienkę.
Zmarszczyłem czoło nieprzytomnie patrząc w jej stronę.
Brunetka słodko się zaśmiała machając mi bladą jak ściana dłonią.
- Taylor? - Wyszeptałem, nie spuszczając wzroku z roześmianej dziewczyny.
Ona zaś zarzuciła ciemne włosy na plecy, nadal szczerząc się do mnie Shinodowym uśmieszkiem.
Sam taki miałem na jej widok, byłem szczęśliwy, ona tu jest, moja mała siostrzyczka.
Ruszyłem w jej stronę, mijając pijanych ludzi siedzących niedaleko ogniska na ziemi.
I wtedy stało się coś dziwnego, Taylor odwróciła się, i odbiegła w głąb lasu.
- Nie, Tay! - Powiedziałem, rzucając się za nią w pogoń.
***
~ Joker.
Rozgniewany rzuciłem szklaną butelką, po zażytym alkoholu , w stojące przede mną drzewo.
Szkło rozprysnęło się na wszystkie strony, a ja sam złapałem się kurczowo za włosy, używając w myślach wszystkich najgorszych przekleństw.
Dlaczego mnie zostawiła? Dlaczego mnie nie kochała? Dlaczego ta szmata to zrobiła?
Miłość jest do dupy, albo w ogóle nie istnieje..
Już miałem wyciągnąć wcześniej naszykowanego blanta, lecz coś odwróciło moją uwagę.
Odwróciłem wzrok w lewo, marszcząc czoło, by dostrzec postać wydająca krzyki.
Nie potrafisz sobie wyobrazić mojej miny, gdy zorientowałem się kim jest ta obłąkana osoba.
- Mike? - Wymamrotałem, po czym wstałem gwałtownie wręcz podbiegając do chłopaka.
- Mike! - Krzyknąłem , będąc gdzieś dziesięć metrów od niego.
Shinoda odwrócił się w moją stronę zdezorientowany.
- Joker? Gdzie ona jest? - Zapytał.
Podniosłem brwi, patrząc na niego bez porozumienia.
- O kim ty mówisz?
- O mojej siostrze.. biegła tutaj, nie widziałeś jej?
Zaczynam się poważnie martwić o jego psychikę, często czytałem o jego osobie że ma jakieś dziwne odloty, schizy, czy tam inne głupoty, ale z nim na poważnie nie ma za dobrze.
- Mike, tutaj nikogo nie ma poza nami...
- Biegła tu! Widziałem ją! - Chłopak odwrócił wzrok, robiąc minę dziecka które nie dostało lizaka.
- Ona nie żyje.. a ja ją widziałem.
Jaki zamęt w głowie.
Co aj mam myśleć?
On duchy widzi?
Co?
***
~ Chester.
Wygodnie mi, tylko..
Kiedy ja wróciłem do domu?
I czemu tu jest tak głośno?
Kurwa, ja jeszcze nie wróciłem.
Zasnąłem na ognisku?
Wytrzeźwiałem?
Kurwa nie wiem...
Moja bania.
Spróbuję wstać.
Ognisko już prawie zgasło, jest o połowę mniej ludzi,
a ci co zostali piją, są ledwo przytomni, albo w ogóle nie przytomni.
Odwracam się na plecy, żeby spojrzeć w przeciwną stronę.
Linkobus dalej stoi, więc chłopaki się stąd jeszcze nie zwinęli.
Usiadłem. Moja głowa, wszystko się kręci. Dawno nie piłem.
Rozglądam się. Gdzie Mike?
Spojrzałem na perkusistę napierdalającego pałeczkami i jakiś pień , jakieś pięć metrów ode mnie.
- Rob.. - Sapnąłem, wyciągając rękę w jego stronę, i pociągnąłem go za nogawkę od spodni.
Chłopak od razu spojrzał na mnie, robiąc pytającą minę.
- Jesteś pijany? - Zapytałem bezmyślnie, marszcząc czoło.
- Ja nie, ale o tobie tego nie można powiedzieć.
- Co? - Zamknąłem mocno oczy, przecierając twarz, za długie zdania do mnie mówi, nie rozumiem o co chodzi.
- Kac morderca, nie ma serca. - Zakpił, kręcąc pałeczką w palcach.
- Gdzie Mike?
- Szedł do lasu, pewnie się odlać.
- Kiedy?
- Jakiś czas temu.
- Jaki Czas temu? - Wypytywałem coraz bardziej nerwowo, próbując podnieść się na równe nogi.
- Z dziesięć minut temu... - Spojrzałem na niego z morderczym błyskiem w oku.
- I nie zainteresowałeś się tym, że twój kumpel poszedł sam w las, i nie wraca przez dziesięć minut?!
Wkurwiony, wyminąłem go kalecznie, kierując się w stronę lasu.
~ Mike.
- Stary, jej tu nie było, coś ci się przywidziało.
Nie wiem co ja odpierdalam, ja nawet nie wiem jak długo mnie nie ma.
Już pewnie chłopaki się martwią..
A Joker ze mną siedzi, i mnie uspokaja, jak by nie wiem co się ze mną działo.
Właśnie...
- Jok.. skąd ty się tu wziąłeś?
***
Mój chłopak to największy kretyn jakiego poznałem.
JAK MOŻNA SKRĘCIĆ SOBIE KOSTKĘ SIEDZĄC NA DUPIE?
JAK?
Szybkim krokiem szedłem przez szpitalny korytarz, uszczęśliwiony na widok sylwetki lekarza.
- Panie Doktorze, przepraszam. - Powiedziałem, idąc w jego stronę. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, podnosząc wzrok od notatnika, i w tym momencie oboje stanęliśmy jak wryci gapiąc się na siebie nawzajem.
- To są chyba jakieś jaja. - pomyślałem, patrząc na Castla , stojącego jakieś dwa metry ode mnie.
- Mike? - Zaczął, uśmiechając się milo.
- A co ty robisz w Miami? - Zapytał zdziwiony, kończąc notatkę w zeszycie.
- Mógłbym cię zapytać o to samo... - Stwierdziłem, podchodząc bliżej chłopaka. - Jestem tu na wymianę, a ty? - Odpowiedział, Podnosząc lekko podbródek by spojrzeć mi w oczy. Jest tylko troszkę niższy niż ja. - My mamy trasę.. i okresowo tutaj mieszkamy. - Jednak ten świat jest mały.. - Zakpił.
- Mam przerwę, chodź do kawiarni. - zaproponował, prowadząc mnie do pomieszczenia znajdującego się jakieś pięć metrów dalej.
- Macie kawiarnie w klinice? Fajnie.. - powiedziałem ironicznie, siadając z mężczyzną do stołu, a ten wyszczerzył się miło. - Co cię sprowadza do naszego szpitala? - Chester. Max zmarszczył czoło, oczekując kontynuacji mojej wypowiedzi. - Ta kaleka sobie kostkę skręciła. Dokończyłem, a ten kiwnął głową. - Powiedz jak tam u ciebie Michael? - Zapytał , splatając ze sobą palce , i kładąc ręce na blat. - Nic nowego.. - Któreś z twoich " Zaburzeń Psychicznych" zaczęło zanikać, czy raczej bez zmian? - Sugerujesz że fobie są zaburzeniami psychicznymi? - Sugeruję że tak, i niedawno odkryłem sposób by cię z tego raz na zawsze wyleczyć! - Chłopak z entuzjazmem klasnął w dłonie, lecz ja patrzyłem na niego pustym wzrokiem, oczekując wyjaśnień. - Budynek, który w każdym calu wpływa na twoją psychikę, każdy twój najmniejszy lęk, jest po prostu w tym budynku. Niesamowite, ale przerażające. - Próbowałeś? - Zapytałem, wchodząc lekarzowi w słowo, lecz ten zaśmiał się, machając ręką.
- Nie mówmy o mnie, ty musisz przez niego przejść. - Nie sądziłem że umrę na zawał w tak młodym wieku, i to jeszcze dzięki mojemu psychiatrze.. - Wymamrotałem , przecierając twarz dłońmi, a ten poklepał mnie po ramieniu.
- Dasz radę, w końcu jesteś Mike Shinoda! *.*.* - Naprawdę muszę to robić? - Zapytałem spoglądając na mężczyznę stojącego ze mną w korytarzu budynku.
- To wszystko jest w twoim umyśle, każdy twój lęk jest gdzieś tam w twojej głowie, i tutaj możesz zrobić z nim wszystko. - Nie pocieszyłeś mnie.. - Powodzenia. - Powiedział, rzucając mi przelotny uśmiech, po czym wyszedł z budynku.
*.*.*
Najchętniej zrobiłbym to samo, ale wiem że mężczyzna będzie siedzieć w samochodzie i pilnować tego, bym przypadkiem nie uciekł. Mam popierdolonych przyjaciół. Rozejrzałem się po korytarzu, miał ciepłe barwy , ciemne panele na podłodze, ściany koloru bardzo ciemnej czerwieni, i czarny sufit. Prostopadle do mnie, było bardzo wiele drzwi, do których nie miałem ochoty zaglądać. NIE.. MAX TO ŚWIR. Mike.. to nie jest możliwe , że są tutaj twoje lęki, to nie jest możliwe, nie wierz w to - powtarzałem sobie w myślach, ciężko oddychając. Przecież nie będę stał w tym przeklętym korytarzu cały dzień. Z głębokim, i ciężkim westchnięciem, ruszyłem w stronę pierwszych drzwi na lewo. Dotykając klamki, spodziewałem się niewiarygodnego chłodu, który sprawi, że odleci mi ręka, lecz nie było to nic bardziej mylnego. Metal był temperatury pokojowej, a może nawet trochę cieplejszy, skoro już taki fakt mnie zaskoczył, to jak ja mam sobie poradzić z własnym strachem, skoro zaskoczyła mnie pierdolona klamka?! Uspokój się Mike, uspokój się.. Powiedziałem w myślach, i popchnąłem drzwi. Nagle znalazłem się nad ogromną przepaścią, z której omal nie spadłem, chciałem złapać się futryny drzwi przez które się tu dostałem, ale.. zniknęły.. Trudno mi było na daną chwile powiedzieć co się właściwie stało. stałem na długim cienkim "moście" z uszkodzonego muru. Nie mam pojęcia co to właściwie miało być, ale najmniej mnie to zastanawiało, najbardziej ruszała mnie świadomość, że stoję na murze który miał może nieco większą szerokość, niż mój but. Odwróciłem połowę swojego ciała w pasie by zorientować się, że za mną jest identyczna wysokość, jak przede mną. Oblał mnie pot. Boję się ruszyć, boję się że to wszystko runie i spadnie.. boję się.. o to im chodzi. Nabrałem głęboko powietrza, i próbując przestać myśleć o wysokości, rozejrzałem się. Z mojej lewej strony, na końcu murku były niewielkie białe drzwi. Mam do nich dotrzeć? Co. Mój wzrok powędrował niżej. ta odległość, to było jakieś pieprzone 40 metrów. Czułem jak ciepło promieniuje od moich pleców, i klatki piersiowej. Musze to zrobić, nie mam innego wyjścia. Zagryzając dolną wargę, opornym tip-topem , ruszyłem w stronę drzwi. Zacząłem odnosić wrażenie , że mur staje się coraz cieńszy.. co jak zaraz stanie się tak cienki że skruszy się pod moim ciężarem i zlecę? Nawet nie zauważyłem że przeszedłem już 30 metrów, nie wierze że udało mi się zajść tak daleko. Pod wpływem euforii z tego małego drobiazgu, wręcz rzuciłem się biegiem w stronę drzwi, i robiąc trzy duże skoki znalazłem się tusz przy nich, to było dla mnie nie realne, ale jak już stałem przy nich, ta wysokość nie była dla mnie już taka straszna. Z uśmiechem na ustach, pociągnąłem za klamkę białych drzwi. Puste ciemne pomieszczenie, nic nie widzę , idę przed siebie wymachując rękami i nagle przewracam się czując ogromny ból głowy w okolicach czoła. Tak jak bym z dużą prędkością wpadł na za niską framugę w drzwiach , próbuję wstać, lecz to już nie jest takie proste. Gdy kucnąłem , poczułem że kosmyki moich postawionych włosów, dotykają sufitu. Jak to się stało? Przecież przed chwilą stałem na równych nogach. Po chwili sufit wydawał mi się bardziej wyczuwalny na mojej głowie. CO. OśN SIĘ OBNIŻA? ZGNIECIE MNIE? JA NIE CHCĘ UMRZEĆ. Zacząłem panikować rozglądając się po egipskich ciemnościach tego pomieszczenia. W pośpiechu próbowałem coś wymyślić , i wymyśliłem. TELEFON. wyjąłem go z tylnej kieszeni spodni, by poświecić sobie drogę. już klęczałem, sufit był co raz to niżej. Zaświeciłem komórką wokół mnie, szukając jakiegoś wyjścia , i promień mojego światła wpadł na przerażający widok, wysuszone ciało człowieka, z wyciągniętą ręką w moją stronę, jego usta były otwarte, a twarz obrócona tak, jak by ta osoba patrzała centralnie na mnie. ale nie mogła patrzeć , nie miała już oczu. Krzyknąłem przestraszony, wypuszczając telefon z dłoni, i zasłaniając sobie nimi twarz, Zachciało mi się płakać. CO TO KURWA BYŁO? Ponownie nabrałem odwagi by zabrać telefon i poświecić w tamtą stronę , lecz najbardziej przeraziło mnie to, że postaci co widziałem minutkę temu, już tam nie było, były za to malutkie drzwi. TYLKO. GDZIE TO KURWA JEST, JAK TEGO JUŻ TAM NIE MA? Musiałem się położyć, i czołgać się w stronę wyjścia. Lecz zatrzymałem się w pewnym momencie, bo jeden dźwięk nie pasował mi do reszty. Zatrzymałem na chwilę oddech , lecz, ja go nadal słyszałem. Więc najgorsze w tym było to, że skoro to nie ja oddycham, to w tym pomieszczeniu musi być ktoś jeszcze. Co oznacza, że to coś , żyje. Z całkowitym zawałem serca rzuciłem się w kierunku wyjścia, kompletnie ignorując fakt że zniszczę swoje ulubione spodnie.
Wybiegłem na korytarz nawiedzonego budynku w którym się znajdowałem.
Bez chwili wahania jak oparzony pobiegłem w stronę wyjścia.
Popychając duże, drewniane wrota, wypierdoliłem się na ryj.
Piękny biały dywan, pachnący słodkimi perfumami mojej siostry. PERFUMAMI TAYLOR. podniosłem głowę, i zorientowałem się że to jej pokój. - nie udawaj, wiem że nie śpisz. - zaskoczony obejrzałem się po pomieszczeniu, i dostrzegłem brunetkę siedząca na parapecie i malującą paznokcie u stup. - Taylor? - wyszeptałem , wstając z podłogi.
- nie żyje. - powiedziała pół szeptem, podnosząc na mnie wzrok.
- słucham ? - zapytałem z uśmiechem, z pewnością że powiedziała coś radosnego. - UMARŁAM ! - krzyknęła, lecz jej twarz nie wyglądała już tak słodko, jej twarz wyglądała jak by została oblana kwasem. Spanikowany odskoczyłem krzycząc jak dziewczyna. Brunetka wstała że swojego miejsca, i rozpięła zamek bluzy która miała na sobie. Poczułem zapach krwi, i zepsutego mięsa, lecz to nie było najlepsze. Ona włożyła tam swoją chuda koścista dłoń, i wyciągnęła nadal bijące serce. Myślałem że się zrzygam ale nie potrafiłem odciągnąć od niej wzroku.
- to jego wina. - warknęła na mięsień po którym spływały strumienie krwi, po czym rozerwała go gołymi rękami na dwie części. Mój oddech był tak szybki, że ledwo nadążałem jeden za drugim. Ale zachciało mi się rzygać. Wybiegłem z pomieszczenia.
Znowu ten korytarz, tym razem zaś wybiegłem z drzwi ostatnich, od lewej strony.
Jak to się kurwa stało? Przecież wszedłem do tamtych drzwi!
Usiadłem w korytarzu , zasłaniając twarz dłońmi.
Ja chcę opuścić ten przeklęty budynek..
Ale on mi na to nie pozwoli...
" Komu nalać "
Mój wzrok znowu powędrował w stronę lasku o którym wcześniej wspominałem.
Usłyszałem jak ktoś szepcze moje imię raz za razem, słyszałem to bardzo wyraźnie, jak na panujący wokół hałas.
W pewnym momencie wśród drzew dostrzegłem czarnowłosą dziewczynę niskiego wzrostu, ubraną w śliczną białą sukienkę.
Zmarszczyłem czoło nieprzytomnie patrząc w jej stronę.
Brunetka słodko się zaśmiała machając mi bladą jak ściana dłonią.
- Taylor? - Wyszeptałem, nie spuszczając wzroku z roześmianej dziewczyny.
Ona zaś zarzuciła ciemne włosy na plecy, nadal szczerząc się do mnie Shinodowym uśmieszkiem.
Sam taki miałem na jej widok, byłem szczęśliwy, ona tu jest, moja mała siostrzyczka.
Ruszyłem w jej stronę, mijając pijanych ludzi siedzących niedaleko ogniska na ziemi.
I wtedy stało się coś dziwnego, Taylor odwróciła się, i odbiegła w głąb lasu.
- Nie, Tay! - Powiedziałem, rzucając się za nią w pogoń.
***
~ Joker.
Rozgniewany rzuciłem szklaną butelką, po zażytym alkoholu , w stojące przede mną drzewo.
Szkło rozprysnęło się na wszystkie strony, a ja sam złapałem się kurczowo za włosy, używając w myślach wszystkich najgorszych przekleństw.
Dlaczego mnie zostawiła? Dlaczego mnie nie kochała? Dlaczego ta szmata to zrobiła?
Miłość jest do dupy, albo w ogóle nie istnieje..
Już miałem wyciągnąć wcześniej naszykowanego blanta, lecz coś odwróciło moją uwagę.
Odwróciłem wzrok w lewo, marszcząc czoło, by dostrzec postać wydająca krzyki.
Nie potrafisz sobie wyobrazić mojej miny, gdy zorientowałem się kim jest ta obłąkana osoba.
- Mike? - Wymamrotałem, po czym wstałem gwałtownie wręcz podbiegając do chłopaka.
- Mike! - Krzyknąłem , będąc gdzieś dziesięć metrów od niego.
Shinoda odwrócił się w moją stronę zdezorientowany.
- Joker? Gdzie ona jest? - Zapytał.
Podniosłem brwi, patrząc na niego bez porozumienia.
- O kim ty mówisz?
- O mojej siostrze.. biegła tutaj, nie widziałeś jej?
Zaczynam się poważnie martwić o jego psychikę, często czytałem o jego osobie że ma jakieś dziwne odloty, schizy, czy tam inne głupoty, ale z nim na poważnie nie ma za dobrze.
- Mike, tutaj nikogo nie ma poza nami...
- Biegła tu! Widziałem ją! - Chłopak odwrócił wzrok, robiąc minę dziecka które nie dostało lizaka.
- Ona nie żyje.. a ja ją widziałem.
Jaki zamęt w głowie.
Co aj mam myśleć?
On duchy widzi?
Co?
***
~ Chester.
Wygodnie mi, tylko..
Kiedy ja wróciłem do domu?
I czemu tu jest tak głośno?
Kurwa, ja jeszcze nie wróciłem.
Zasnąłem na ognisku?
Wytrzeźwiałem?
Kurwa nie wiem...
Moja bania.
Spróbuję wstać.
Ognisko już prawie zgasło, jest o połowę mniej ludzi,
a ci co zostali piją, są ledwo przytomni, albo w ogóle nie przytomni.
Odwracam się na plecy, żeby spojrzeć w przeciwną stronę.
Linkobus dalej stoi, więc chłopaki się stąd jeszcze nie zwinęli.
Usiadłem. Moja głowa, wszystko się kręci. Dawno nie piłem.
Rozglądam się. Gdzie Mike?
Spojrzałem na perkusistę napierdalającego pałeczkami i jakiś pień , jakieś pięć metrów ode mnie.
- Rob.. - Sapnąłem, wyciągając rękę w jego stronę, i pociągnąłem go za nogawkę od spodni.
Chłopak od razu spojrzał na mnie, robiąc pytającą minę.
- Jesteś pijany? - Zapytałem bezmyślnie, marszcząc czoło.
- Ja nie, ale o tobie tego nie można powiedzieć.
- Co? - Zamknąłem mocno oczy, przecierając twarz, za długie zdania do mnie mówi, nie rozumiem o co chodzi.
- Kac morderca, nie ma serca. - Zakpił, kręcąc pałeczką w palcach.
- Gdzie Mike?
- Szedł do lasu, pewnie się odlać.
- Kiedy?
- Jakiś czas temu.
- Jaki Czas temu? - Wypytywałem coraz bardziej nerwowo, próbując podnieść się na równe nogi.
- Z dziesięć minut temu... - Spojrzałem na niego z morderczym błyskiem w oku.
- I nie zainteresowałeś się tym, że twój kumpel poszedł sam w las, i nie wraca przez dziesięć minut?!
Wkurwiony, wyminąłem go kalecznie, kierując się w stronę lasu.
~ Mike.
- Stary, jej tu nie było, coś ci się przywidziało.
Nie wiem co ja odpierdalam, ja nawet nie wiem jak długo mnie nie ma.
Już pewnie chłopaki się martwią..
A Joker ze mną siedzi, i mnie uspokaja, jak by nie wiem co się ze mną działo.
Właśnie...
- Jok.. skąd ty się tu wziąłeś?
***
Mój chłopak to największy kretyn jakiego poznałem.
JAK MOŻNA SKRĘCIĆ SOBIE KOSTKĘ SIEDZĄC NA DUPIE?
JAK?
Szybkim krokiem szedłem przez szpitalny korytarz, uszczęśliwiony na widok sylwetki lekarza.
- Panie Doktorze, przepraszam. - Powiedziałem, idąc w jego stronę. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, podnosząc wzrok od notatnika, i w tym momencie oboje stanęliśmy jak wryci gapiąc się na siebie nawzajem.
- To są chyba jakieś jaja. - pomyślałem, patrząc na Castla , stojącego jakieś dwa metry ode mnie.
- Mike? - Zaczął, uśmiechając się milo.
- A co ty robisz w Miami? - Zapytał zdziwiony, kończąc notatkę w zeszycie.
- Mógłbym cię zapytać o to samo... - Stwierdziłem, podchodząc bliżej chłopaka. - Jestem tu na wymianę, a ty? - Odpowiedział, Podnosząc lekko podbródek by spojrzeć mi w oczy. Jest tylko troszkę niższy niż ja. - My mamy trasę.. i okresowo tutaj mieszkamy. - Jednak ten świat jest mały.. - Zakpił.
- Mam przerwę, chodź do kawiarni. - zaproponował, prowadząc mnie do pomieszczenia znajdującego się jakieś pięć metrów dalej.
- Macie kawiarnie w klinice? Fajnie.. - powiedziałem ironicznie, siadając z mężczyzną do stołu, a ten wyszczerzył się miło. - Co cię sprowadza do naszego szpitala? - Chester. Max zmarszczył czoło, oczekując kontynuacji mojej wypowiedzi. - Ta kaleka sobie kostkę skręciła. Dokończyłem, a ten kiwnął głową. - Powiedz jak tam u ciebie Michael? - Zapytał , splatając ze sobą palce , i kładąc ręce na blat. - Nic nowego.. - Któreś z twoich " Zaburzeń Psychicznych" zaczęło zanikać, czy raczej bez zmian? - Sugerujesz że fobie są zaburzeniami psychicznymi? - Sugeruję że tak, i niedawno odkryłem sposób by cię z tego raz na zawsze wyleczyć! - Chłopak z entuzjazmem klasnął w dłonie, lecz ja patrzyłem na niego pustym wzrokiem, oczekując wyjaśnień. - Budynek, który w każdym calu wpływa na twoją psychikę, każdy twój najmniejszy lęk, jest po prostu w tym budynku. Niesamowite, ale przerażające. - Próbowałeś? - Zapytałem, wchodząc lekarzowi w słowo, lecz ten zaśmiał się, machając ręką.
- Nie mówmy o mnie, ty musisz przez niego przejść. - Nie sądziłem że umrę na zawał w tak młodym wieku, i to jeszcze dzięki mojemu psychiatrze.. - Wymamrotałem , przecierając twarz dłońmi, a ten poklepał mnie po ramieniu.
- Dasz radę, w końcu jesteś Mike Shinoda! *.*.* - Naprawdę muszę to robić? - Zapytałem spoglądając na mężczyznę stojącego ze mną w korytarzu budynku.
- To wszystko jest w twoim umyśle, każdy twój lęk jest gdzieś tam w twojej głowie, i tutaj możesz zrobić z nim wszystko. - Nie pocieszyłeś mnie.. - Powodzenia. - Powiedział, rzucając mi przelotny uśmiech, po czym wyszedł z budynku.
*.*.*
Najchętniej zrobiłbym to samo, ale wiem że mężczyzna będzie siedzieć w samochodzie i pilnować tego, bym przypadkiem nie uciekł. Mam popierdolonych przyjaciół. Rozejrzałem się po korytarzu, miał ciepłe barwy , ciemne panele na podłodze, ściany koloru bardzo ciemnej czerwieni, i czarny sufit. Prostopadle do mnie, było bardzo wiele drzwi, do których nie miałem ochoty zaglądać. NIE.. MAX TO ŚWIR. Mike.. to nie jest możliwe , że są tutaj twoje lęki, to nie jest możliwe, nie wierz w to - powtarzałem sobie w myślach, ciężko oddychając. Przecież nie będę stał w tym przeklętym korytarzu cały dzień. Z głębokim, i ciężkim westchnięciem, ruszyłem w stronę pierwszych drzwi na lewo. Dotykając klamki, spodziewałem się niewiarygodnego chłodu, który sprawi, że odleci mi ręka, lecz nie było to nic bardziej mylnego. Metal był temperatury pokojowej, a może nawet trochę cieplejszy, skoro już taki fakt mnie zaskoczył, to jak ja mam sobie poradzić z własnym strachem, skoro zaskoczyła mnie pierdolona klamka?! Uspokój się Mike, uspokój się.. Powiedziałem w myślach, i popchnąłem drzwi. Nagle znalazłem się nad ogromną przepaścią, z której omal nie spadłem, chciałem złapać się futryny drzwi przez które się tu dostałem, ale.. zniknęły.. Trudno mi było na daną chwile powiedzieć co się właściwie stało. stałem na długim cienkim "moście" z uszkodzonego muru. Nie mam pojęcia co to właściwie miało być, ale najmniej mnie to zastanawiało, najbardziej ruszała mnie świadomość, że stoję na murze który miał może nieco większą szerokość, niż mój but. Odwróciłem połowę swojego ciała w pasie by zorientować się, że za mną jest identyczna wysokość, jak przede mną. Oblał mnie pot. Boję się ruszyć, boję się że to wszystko runie i spadnie.. boję się.. o to im chodzi. Nabrałem głęboko powietrza, i próbując przestać myśleć o wysokości, rozejrzałem się. Z mojej lewej strony, na końcu murku były niewielkie białe drzwi. Mam do nich dotrzeć? Co. Mój wzrok powędrował niżej. ta odległość, to było jakieś pieprzone 40 metrów. Czułem jak ciepło promieniuje od moich pleców, i klatki piersiowej. Musze to zrobić, nie mam innego wyjścia. Zagryzając dolną wargę, opornym tip-topem , ruszyłem w stronę drzwi. Zacząłem odnosić wrażenie , że mur staje się coraz cieńszy.. co jak zaraz stanie się tak cienki że skruszy się pod moim ciężarem i zlecę? Nawet nie zauważyłem że przeszedłem już 30 metrów, nie wierze że udało mi się zajść tak daleko. Pod wpływem euforii z tego małego drobiazgu, wręcz rzuciłem się biegiem w stronę drzwi, i robiąc trzy duże skoki znalazłem się tusz przy nich, to było dla mnie nie realne, ale jak już stałem przy nich, ta wysokość nie była dla mnie już taka straszna. Z uśmiechem na ustach, pociągnąłem za klamkę białych drzwi. Puste ciemne pomieszczenie, nic nie widzę , idę przed siebie wymachując rękami i nagle przewracam się czując ogromny ból głowy w okolicach czoła. Tak jak bym z dużą prędkością wpadł na za niską framugę w drzwiach , próbuję wstać, lecz to już nie jest takie proste. Gdy kucnąłem , poczułem że kosmyki moich postawionych włosów, dotykają sufitu. Jak to się stało? Przecież przed chwilą stałem na równych nogach. Po chwili sufit wydawał mi się bardziej wyczuwalny na mojej głowie. CO. OśN SIĘ OBNIŻA? ZGNIECIE MNIE? JA NIE CHCĘ UMRZEĆ. Zacząłem panikować rozglądając się po egipskich ciemnościach tego pomieszczenia. W pośpiechu próbowałem coś wymyślić , i wymyśliłem. TELEFON. wyjąłem go z tylnej kieszeni spodni, by poświecić sobie drogę. już klęczałem, sufit był co raz to niżej. Zaświeciłem komórką wokół mnie, szukając jakiegoś wyjścia , i promień mojego światła wpadł na przerażający widok, wysuszone ciało człowieka, z wyciągniętą ręką w moją stronę, jego usta były otwarte, a twarz obrócona tak, jak by ta osoba patrzała centralnie na mnie. ale nie mogła patrzeć , nie miała już oczu. Krzyknąłem przestraszony, wypuszczając telefon z dłoni, i zasłaniając sobie nimi twarz, Zachciało mi się płakać. CO TO KURWA BYŁO? Ponownie nabrałem odwagi by zabrać telefon i poświecić w tamtą stronę , lecz najbardziej przeraziło mnie to, że postaci co widziałem minutkę temu, już tam nie było, były za to malutkie drzwi. TYLKO. GDZIE TO KURWA JEST, JAK TEGO JUŻ TAM NIE MA? Musiałem się położyć, i czołgać się w stronę wyjścia. Lecz zatrzymałem się w pewnym momencie, bo jeden dźwięk nie pasował mi do reszty. Zatrzymałem na chwilę oddech , lecz, ja go nadal słyszałem. Więc najgorsze w tym było to, że skoro to nie ja oddycham, to w tym pomieszczeniu musi być ktoś jeszcze. Co oznacza, że to coś , żyje. Z całkowitym zawałem serca rzuciłem się w kierunku wyjścia, kompletnie ignorując fakt że zniszczę swoje ulubione spodnie.
Wybiegłem na korytarz nawiedzonego budynku w którym się znajdowałem.
Bez chwili wahania jak oparzony pobiegłem w stronę wyjścia.
Popychając duże, drewniane wrota, wypierdoliłem się na ryj.
Piękny biały dywan, pachnący słodkimi perfumami mojej siostry. PERFUMAMI TAYLOR. podniosłem głowę, i zorientowałem się że to jej pokój. - nie udawaj, wiem że nie śpisz. - zaskoczony obejrzałem się po pomieszczeniu, i dostrzegłem brunetkę siedząca na parapecie i malującą paznokcie u stup. - Taylor? - wyszeptałem , wstając z podłogi.
- nie żyje. - powiedziała pół szeptem, podnosząc na mnie wzrok.
- słucham ? - zapytałem z uśmiechem, z pewnością że powiedziała coś radosnego. - UMARŁAM ! - krzyknęła, lecz jej twarz nie wyglądała już tak słodko, jej twarz wyglądała jak by została oblana kwasem. Spanikowany odskoczyłem krzycząc jak dziewczyna. Brunetka wstała że swojego miejsca, i rozpięła zamek bluzy która miała na sobie. Poczułem zapach krwi, i zepsutego mięsa, lecz to nie było najlepsze. Ona włożyła tam swoją chuda koścista dłoń, i wyciągnęła nadal bijące serce. Myślałem że się zrzygam ale nie potrafiłem odciągnąć od niej wzroku.
- to jego wina. - warknęła na mięsień po którym spływały strumienie krwi, po czym rozerwała go gołymi rękami na dwie części. Mój oddech był tak szybki, że ledwo nadążałem jeden za drugim. Ale zachciało mi się rzygać. Wybiegłem z pomieszczenia.
Znowu ten korytarz, tym razem zaś wybiegłem z drzwi ostatnich, od lewej strony.
Jak to się kurwa stało? Przecież wszedłem do tamtych drzwi!
Usiadłem w korytarzu , zasłaniając twarz dłońmi.
Ja chcę opuścić ten przeklęty budynek..
Ale on mi na to nie pozwoli...
Teraz tylko myślę o tym, co spotka mnie za kolejnymi drzwiami...
***
CZO TA MIKEY TAK POWYPRAWIAŁA.?
NIE WIEM, NIE WIEM HAHA. ;D
Nie wiem , ale co mi tam, dawno się nic nie działo :o
Zajebiste :D już czekam na kolejny /Chazzy WL
OdpowiedzUsuńJesteś świetna, po każdym rozdziale Bennoda coraz bardziej wciąga;) Pozdrawiam i życzę jak najwięcej weny! ;)
OdpowiedzUsuńKręci mi się w głowie.. Nie wiem czy to od lakieru do paznokci czy od tego co przeczytałam. Wczułam się. Tak cholernie się wczułam. Poczułam się jakbym to ja była Mike'em. Jakbym to ja widziała Taylor... Nie no.. Moje klimaty nie ma co ;D
OdpowiedzUsuńZastanawiam się tylko dlaczego w którymś z pokoi nie wyskoczy taki "miły" kwiatek, który będzie chciał krwi... I będzie chciał mordować... Nie noc :D Nawdychałam się czegoś i teraz piszę takie głupoty xD
Te.. W ogóle coś miałąm jeszcze napisać, ale wolę nie myśleć, bo jak myślę na siłę to nie wychodzi nikomu na dobre.. Ok. Nic XD
Weny ci zyczyć nie będę ;-;